Pan fararz na hektarach

Katarzyna Migdoł-Rogóż

|

MGN 03/2005

publikacja 21.03.2012 00:14

– Pojedzie ksiądz do Czech? – usłyszał ksiądz Darek Jędrzejski od swego biskupa. Młody ksiądz na chwilę zaniemówił, ale obiecał, że się zastanowi. Tydzień później zgłosił biskupowi, że jest gotowy do pracy w diecezji ostrawsko-opawskiej.

Pan fararz na hektarach

Przy zabytkowym kościele w Rychalticach na Morawach rozciąga się przepiękny widok na góry. Niektóre schowały swe szczyty w chmurach. Pozostałe spoglądają dostojnie na okolicę. – Cała ta przestrzeń należy do mnie, a właściwie do parafii – śmieje się ksiądz Darek pokazując wielkie pole. Szmat ziemi ciągnie się od probostwa, aż daleko w góry. Tutejsi parafianie nieraz żartują: „Pan Fararz ma niezłe hektary”.

Kazanie z wypiekami
W Czechach jest bardzo mało kapłanów, dlatego biskup zaproponował, by pojechali tam księża z Polski. Ksiądz Darek po czesku nie znał ani słowa. – Kompletna katastrofa, jak ja się dogadam? – zastanawiał się przed wyjazdem. Najpierw postanowił sam uczyć się języka. Czytał książki po czesku, słuchał radia, oglądał telewizję. Potem znalazł emerytowaną nauczycielkę czeskiego, która przez dwa tygodnie uczyła go, jak czytać i akcentować. Dzięki temu mógł odprawiać msze. – Gorzej było z kazaniami – opowiada. – Godzinami ślęczałem, by sklecić kilka zdań. A kiedy zbliżała się pora kazania, z wypiekami na twarzy drżącym głosem zaczynałem mówić. Nie wiem, ile błędów wtedy robiłem, ale ludzie przekonywali, że mnie rozumieją. Teraz już bez problemu i ze spokojem potrafi rozmawiać ze swymi parafianami. Jest ich około trzystu. Z Rychaltic, Hukvald i Hajova. – Mam trzy kościoły, dwie parafie i dwa probostwa – śmieje się ksiądz Darek.

Pościach z dopisami
Roraty każdego dnia były w innym kościele. Parafianie chodzili po kilka kilometrów. A mimo to wciąż ich przybywało. – Skąd ksiądz nabrał tyle dzieci? – dziwili się ludzie. Na roratach było jak w Polsce. Procesja, lampiony. Dzieci wyczekiwały „pościacha”, czyli listonosza i dokładnie sprawdzały, skąd przyszedł list i od kogo. – Jeden z listonoszy, a było ich trzech, wychodził z fujarką i grał taką melodię, jaką kiedyś grali listonosze, gdy przychodzili z listami – opowiada ksiądz Darek. Zaczęło się od listu czeskiego przełożonego. „Najlepiej, jeśli ksiądz wymyśli coś na roraty dla naszych dzieci” – napisał księdzu Darkowi. Co było robić? – Jedynym ratunkiem mogą być roraty z „Małym Gościem” – pomyślał polski pan fararz. Ale nie wystarczyło zamówić. Trzeba było jeszcze je przetłumaczyć.

Powoli, przy pomocy innych księży tworzyła się czeska wersja rorat pod tytułem „Dopisy z Evropy”. Obrazki czeskie dzieci też dostawały takie, jak w Polsce, tylko z czeską wersją listu. Dzieciom bardzo podobała się kostka Chiary Lubich. – Nawet w prezencie na Boże Narodzenie dostałem dużą kostkę miłości – śmieje się ksiądz. Sposób na dzieci Czesi są bardzo przywiązani do swoich tradycji i zwyczajów. Nie lubią nowości. Nieufnie przyglądają się tym, którzy chcą je wprowadzać. – Nic więc dziwnego, że na początku, patrzyli na mnie groźnie – opowiada ks. Darek. – Nawet dali odczuć, że nie jestem stąd. Ksiądz Darek nie dawał jednak za wygraną. Próbował oswajać parafian ze sobą.

Najpierw dzieci i młodzież.
Teraz najsilniejszą grupą w parafii są ministranci. Nie wpuszczają między siebie dziewczyn, choć one też mogą służyć przy ołtarzu. – To nasza sprawa – mówią chłopcy – przy ołtarzu rządzą mężczyźni. Ale dziewczyny też są blisko ołtarza – śpiewają w scholi. Ksiądz Darek chciałby, by jeszcze więcej dzieci i młodzieży przychodziło do kościoła. Już nawet wie, jak to zrobi. Przy parafii jest boisko – to zawsze przyciąga młodych, a w starych zabudowaniach gospodarczych urządzi świetlicę. Tam będą mogli spędzać popołudnia i wieczory.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.