Nagłupiasty pan

Franek Fałszerz

|

MGN 02/2005

publikacja 29.05.2020 14:53

Jacek Malczewski (1854-1929), „Tobiasz i Parki”, 1912, Galeria Obrazów, Lwów

JACEK MALCZEWSKI (1854-1929) JACEK MALCZEWSKI (1854-1929)

Znacie Gierymskiego? Nieźle malował, co? Też tak uważam, dlatego dzisiaj zaprezentuję wam obraz Jacka Malczewskiego. On malował jeszcze lepiej – tak przynajmniej sądzę. Myślę nawet, że on jest lepszym materiałem eksportowym niż oscypek. Bo trzeba szczerze przyznać, że za granicą za wiele o polskich malarzach nie wiedzą. Gdzie tam za! Oni nie wiedzą nawet wiele. U nas nie było Velasquezów i El Greków, był za to Malczewski, który malował lepiej niż Ronaldo strzela gole. W odróżnieniu jednak od Ronalda, musiał umrzeć i sporo jeszcze czasu poleżeć, żeby na świecie ktoś go zauważył. Od pewnego czasu dziwują się za granicą, co to za „Malzseffsky”. – Polak to namalował? No patrzcie, jak się poprawili po wejściu do Unii – kiwają z uznaniem głowami. Bo malowidła Malczewskiego robią kolosalne wrażenie. Jest w nich jakaś siła, ogień, krew, mięśnie – całą gębą życie. Ale to jeszcze nic: tam jest przeżycie.

– Malujcie tak, żeby Polska zmartwychwstała! – mówił swoim studentom przed rokiem 1918, czyli w czasie zaborów. Jak wiadomo, zmartwychwstała, co bez wielu takich zapaleńców jak on pewnie by się nie stało. Ale jego malarstwo nie jest takie, jak Matejki i paru innych, co tworzyli ku pokrzepieniu serc. On należał już do innej epok i : symbolizmu. Zresztą spójrzcie tylko na poniższy obraz. Rozumiecie coś z niego? No właśnie. To jest symbolizm. Nie, nie chcę powiedzieć, że takie malarstwo jest niezrozumiałe. Ono jest raczej jak dobra poezja: próbuje wyrazić coś, czego mózg normalnie nie przetwarza, bo by się nam obwody poprzepalały. Przy tym trzeba chwilę postać, a i tak nie ma gwarancji, że zrozumiemy dokładnie, o co chodzi. Ale może nawet o to nie chodzi. Rafał, syn artysty, opowiadał, że ojciec niechętnie wyjaśniał różny m natrętom, co ma znaczyć ten czy inny symbol. „Nudziło go to wszystko, wątpię, czy miał jakieś wytłumaczenia, jasne i sprecyzowane” – wspominał. Zdaje się, że Malczewski czuł się trochę jak prorok, który przekazuje coś, czego znaczenia nie musi całkiem rozumieć. Tym lepiej, bo adresaci proroctwa rozumieją jego treść jaśniej niż prorok. A my jesteśmy adresatami.

Mimo wszystko dobrze coś wiedzieć o obrazie. Poniższe malowidło nazywa się „Tobiasz i Parki”. Parki to boginie z mitologii greckiej. Według Greków te panie były odpowiedzialne za produkcję, kontrolę jakości i przycinanie nici. Rzecz w tym, że nić oznaczała ludzkie życie, więc obecność damy z nożyczkami (po lewej) zwiastuje śmierć. Ale jest też biblijny Tobiasz, a właściwie dwóch Tobiaszów – ojciec i syn. Młody Tobiasz trzyma w ręku rybę, której żółć za chwilę uzdrowi oczy starego Tobiasza. Poczytajcie sobie w starotestamentalnej księdzie Tobiasza. A dlaczego takie zestawienie? Ano, Malczewski od czasu, gdy zmarł mu ukochany ojciec, często myślał o śmierci. W wielu obrazach widać jakieś postacie z kosą. Nie są to jednak żadne kościotrupy, tylko pełnotłuste jednostki, zazwyczaj urodziwe kobiety. Tak samo jest i tutaj. Nić życia schorowanego i ślepego Tobiasza może być zaraz przecięta, ale chyba jednak do tego nie dojdzie, bo nadchodzi chwila cudu.

JACEK MALCZEWSKI (1854-1929)   JACEK MALCZEWSKI (1854-1929)
Stary Tobiasz trwa w oczekiwaniu, a złożone ręce wskazują, że się modli. Jego twarz to kolejny autoportret artysty. Kolejny, bo Malczewski nadzwyczaj często portretował sam siebie, wcielając się w najróżniejsze postacie. A to był rycerzem, a to świętym Franciszkiem, a to jakimś dziwadłem. Zachowywał się zresztą podobnie, jak wyglądał na obrazach. Kiedy w Krakowie pojawił się brodaty mężczyzna w długiej pelerynie, podbitej ognistoczerwonym suknem, zaraz było wiadomo, że to Malczewski. Mało kogo to dziwiło, bo to były czasy Młodej Polski. Pojawiło się wtedy wielu świetnych artystów, poetów, pisarzy, a każdy zachowywał się tak, jak mu się podobało. A jemu podobało się właśnie tak. Miał wielki kapelusz ze strusimi piórami i mnóstwo kolorowych kamizelek, aksamitnych koszul i innych fatałachów. Czasami, na potrzeby pracy, pożyczał stroje od żony. – Dużo różnych widziałam, ale takiego nagłupiastego pana jak nasz, nigdy – powiedziała kiedyś kucharka Malczewskich.

Gdyby kobieta miała pojęcie, co się będzie wyprawiało w naszych czasach, to by może tak nie gadała. Zwłaszcza że Malczewski nie był nagłupiasty. Przeciwnie, miał wiele arcymądrych rzeczy do powiedzenia i mówił przez obrazy. Namalował ich ponoć około 2000. Zachowało się jakieś 1200. Te namalowane najpóźniej są jakby niedopracowane, a to ze względu na to, że Malczewskiego dotknęła rzecz dla malarza najstraszniejsza: zaczął tracić wzrok. Przed śmiercią życzył sobie, żeby go pochowano w habicie franciszkańskim. To nie była przebieranka – miał do tego prawo jako członek trzeciego zakonu św. Franciszka. To tyle. Tym razem sfałszowałem obraz w dziewięciu miejscach. Pozdrawiam przeraźliwie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.