Straszna woda

Franciszek Kucharczak

|

MGN 02/2005

publikacja 19.03.2012 21:39

– Za kilka godzin dotrze do was tsunami! Proszę natychmiast zawiadomić ministra! – wołał głos w słuchawce.

Straszna woda Mechanizm powstawania tsunami

Dyżurny podoficer na malediwskim lotnisku zapisał: „Za parę godzin przybywa mister T. Sunami”. Kiedy wiadomość dotarła do ministra Ismaila Shafeeu, ten wysłał na lotnisko delegację, żeby uroczyście przywitała pana T. Sunami. W drugim dniu ubiegłorocznych świąt Bożego Narodzenia na Malediwach zginęło stosunkowo niewielu ludzi, ale gdyby nie ta fatalna pomyłka, pewnie ocaleliby wszyscy. W całej południowej Azji tsunami pochłonęło blisko 200 tysięcy ludzi.

Tsunami jest zawsze nieproszonym gościem i prawie zawsze przybywa niespodziewanie. Jego nadejście można rozpoznać tuż przed katastrofą, ale trzeba znać objawy. 10-letnia Angielka Tilly pamiętała z lekcji geografii, że jeśli morze dziwnie pieni się i cofa, katastrofa przyjdzie za dziesięć minut. 26 grudnia ubiegłego roku dostrzegła właśnie takie zjawisko na wyspie Phuket, gdzie spędzała święta. – Zrozumiałam, że to tsunami – opowiadała później. Zaalarmowani rodzice i inni mieszkańcy hotelu zdążyli uciec w bezpieczne miejsce. Dzięki małej Tilly ocalało co najmniej 100 ludzi. To, co dziewczynka wiedziała, wyczuły zwierzęta. Wiele z nich uciekło w głąb lądu, zanim nadeszła wielka fala. Ludzie w większości niczego nie zauważyli, a wielu, widząc cofające się morze, wyszło na plażę, żeby obserwować dziwne zjawisko. Większości z nich pozostało tylko kilka minut życia.

Fala z wulkanu
Nie było to największe tsunami. W historii zdarzały się już katastrofy o większym zasięgu, ale zaludnienie wybrzeży nie było tak wielkie, więc też mniej było ofiar. W 1883 roku na Krakatau w Archipelagu Sundajskim wybuchł wulkan. Przez kilka miesięcy nad tą wyspą o długości 9 kilometrów unosił się dym z kilku kraterów. 26 sierpnia mieszkańcy Jawy i Sumatry ujrzeli przerażający widok. W niebo wystrzeliły słupy dymu na wysokość ponad 30 kilometrów. Świat w promieniu dziesiątek kilometrów ogarnęły ciemności, a powierzchnia morza zamieniła się w błotnistą maź. Najgorsze jednak miało dopiero przyjść. Około godziny 10 następnego dnia eksplodowała większa część Krakatau. W gigantyczną wyrwę wdarła się woda morska i zetknąwszy się z ognistą lawą wyleciała w powietrze w postaci pary. Zmieszana z chmurami popiołu i gazów dotarła na wysokość 80 kilometrów. Rozległ się huk tak straszny, że w odległym o 150 km mieście Bogor wyleciały w niektórych domach drzwi z futrynami, a na głowy posypał się tynk.

Echo tego grzmotu słychać było też w oddalonej o 2000 km Manili, a nawet na Madagaskarze. W tym momencie na okoliczne wyspy runęły fale tsunami. Miały wysokość 30 metrów. Miasta, wsie i lasy leżące wzdłuż wybrzeża Jawy przestały istnieć. Woda rozniosła w drobny mak nawet nasyp kolejowy. Oszaleli z przerażenia ludzie miotali się, szukają ratunku. Mieszkańcy odległej o 20 km od Krakatau wyspy Sebesi zginęli w całości, nieliczni ocaleli na wyspie Sebuku. Chaos potęgowała głęboka ciemność spowodowana przesłaniającym światło dymem. Dopiero dzień później słońce przebiło się przez rzednące opary, ukazując niewyobrażalne zniszczenia. Okolice Sumatry i Jawy zmieniły się tak, że znajomych miejsc nie dało się odszukać na podstawie wyglądu, tylko położenia. Oficjalnie w tej katastrofie zginęło 40 tysięcy ludzi. Okazało się, że fala tsunami obiegła całą planetę i osiągnęła nawet zachodnie wybrzeże Ameryki.

Fala jak wieżowiec
Tsunami powstają najczęściej wskutek podmorskiego trzęsienia ziemi. Kroniki donoszą, że trwające kwadrans wstrząsy miały miejsce 6 października 1737 roku na Kamczatce. Najpierw zawalił y się szopy i jurty mieszkańców, potem od morza dał się słyszeć straszny szum. Po chwili o brzeg uderzyła sześciometrowa fala. Potem morze cofnęło się i to tak daleko, że odsłoniły się skały, których tamtejsi nigdy dotąd nie widzieli. Kilkanaście minut później w oddali ukazała się spieniona ściana wody, znacznie wyższa, niż poprzednia. Jeśli
wierzyć relacjom, miała prawie 70 metrów. To absolutny rekord, niczego podobnego historia nie notuje. Kiedy
fala zwaliła się na brzeg, ludzie, którzy zawczasu nie uciekli na wzgórza, nie mieli żadnych szans. Liczba ofiar
tamtego tsunami jest nieznana, na szczęście rejon Kamczatki był słabo zaludniony.

Uciec zawczasu
W 1960 roku zatrzęsła się ziemia u wybrzeży Chile. W wyniku wywołanych wstrząsem tsunami zginęło około tysiąca mieszkańców wioski u ujścia rzeki Naullin. W innych miejscach było niewiele ofiar, bo ludzie dostrzegli, że morze najpierw się wydęło, a później cofnęło, jakby wessane przez jakieś monstrualne usta. Krzycząc "morze ucieka!", sami też zaczęli uciekać, ale w przeciwną stronę. Zdążyli dobiec do wzniesień, na których przeczekali przejście kataklizmu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.