Rodzina bez udawania

Gabriela Szulik

|

MGN 02/2005

publikacja 19.03.2012 21:06

Rozmowa z Łukaszem i Pawłem Golcami

Rodzina bez udawania Łukasz i Paweł Golcowie fot. PAT

Rozmowa z Łukaszem Golcem

Czy był Pan posłusznym dzieckiem?
– Myślę, że tak. Byłem wychowany w szacunku do rodziców. Uważam, że już małego człowieka trzeba uczyć odpowiedzialności za to, co robi. Dziecko musi wiedzieć co wolno, czego nie.

Czy to znaczy, że mama trzymała Was krótko?
– Raczej uczyła, że trzeba znać granice.

Czego Wam rodzice zabraniali?
– Na pewno nie wolno było oglądać telewizji po bajce. Zresztą dość długo nie mieliśmy telewizora. Nawet radio rodzice kupili późno. Albo na przykład gdy przychodzili wujkowie w odwiedziny do rodziców, nie wolno było siedzieć razem z dorosłymi przy stole i słuchać, a tym bardziej wtrącać się do rozmowy. Dzieci w domu wiedziały, gdzie ich miejsce.

Nie czuł się Pan przez to gorszy?
– Absolutnie nie. Jak będę wychowywał swoje dziecko, to na pewno tak samo. Uważam, że to normalne. Dziecko musi uczyć się szacunku do dorosłych. Do rodziców, do nauczyciela, do księdza.

Gdzie może się tego nauczyć?
– Oczy wiście, że w domu. Pewnych wartości nie nauczy nikt inny, jak rodzice.

Czy czasem zdarzało się Wam buntować przeciw rodzicom?
– Od siódmej klasy szkoły podstawowej mieszkaliśmy poza domem. Najpierw w internacie, potem w akademiku. Oprócz zajęć w szkole, mieliśmy lekcje w szkole muzycznej, najpierw podstawowej, potem średniej. Tata zmarł, mama była sama, starsi bracia studiowali, jeden w Krakowie, drugi w Warszawie. Nie było łatwo. Przed czym mieliśmy się buntować?

Jaki był tata?
– Interesował się nami. Pomagał odrabiać zadania, był człowiekiem oczytanym, znał dobrze historię, ładnie malował.

Za co dziękuje Pan rodzicom?
– Za przekazanie wiary, wartości związanych z tradycją i kulturą góralską, za to że uczyli pokory do tego co robimy i szacunku do drugiego człowieka. Obojętnie, czy jest bogaty, czy biedny, czy wykształcony, czy nie. I za to, że uczyli do życia podchodzić z radością i optymistycznie. Życie nie lubi smutasów. Mama zawsze powtarzała: „Jak już idziecie do ludzi, wychodzicie na scenę, to musicie iść z wesołością”.

Chciałby Pan tak samo wychować swoje dzieci?
– Tak, to cenne wartości, które dzisiaj są coraz większą rzadkością. Mam syna i chciałbym go tak samo dobrze wychować, w szacunku do ludzi. Powierzyłem Bogu wiele spraw. On zawsze mi pomagał i wierzę, że mi pomoże.

Jak nazywa się synek?
– Bartłomiej.

Będzie kiedyś grał w Golec uOrkiestra?
– (śmiech) Na razie ma roczek. Słuch ma, trąbkę czerwoną też ma, cymbałki też, i cieszy się, i tańczy, kiedy gra muzyka.

Rozmowa z Pawłem Golcem

Z czym kojarzy się Panu dom rodzinny?
– Z bezpieczeństwem, z komfortem.

Pan mówi o komforcie, a przecież żyliście raczej skromnie?
– To był komfort wewnętrzny. W domu było dobrze, spokojnie, tam nic złego nie mogło mnie spotkać. Tak jest do tej por y. O każdej porze mogę do domu podjechać, porozmawiać. Mama zawsze zrozumie, pomoże.

A co pamięta Pan z czasu, kiedy żył tata?
– Zawsze miał dla nas czas. Najbardziej lubiłem słuchać jego opowieści z okresu II wojny światowej. O tym, jak był w obozie junackim niedaleko Treblinki, jak stamtąd uciekł. Wiadomo, chłopców takie klimaty wojskowe interesują. Z tatą był bardzo dobry kontakt. Razem chodziliśmy w niedzielę do kościoła. Mieliśmy ulubione miejsce pod chórem. Tata miał tam swoją ławeczkę.

Czy był Pan grzecznym dzieckiem?
– Nie włóczyłem się po wsi, narkotyki mnie nie interesowały. Więc myślę, że byłem posłuszny.

Czego rodzice zabraniali?
– Kiedy na przykład była praca w polu nie można było pójść sobie nad rzekę, albo z kolegami grać w piłkę.

I nie chciał się Pan czasem sprzeciwić?
– Różne były chwile. To był raczej wewnętrzny bunt, bo wiadomo, że rodzicom trzeba było pomóc. Ale zdarzało się że chciałem uciec, gdy słońce prażyło, a trzeba było pracować przy sianie na polu nachylonym pod kątem kilkudziesięciu stopni.

Za co chciałby Pan podziękować rodzicom?
– Za wiarę, za dar życia, za wychowanie, za to że byli przy nas w trudnych chwilach. Za to, że uczyli wytrwałości, że uczyli kochać tradycję i miejsce, gdzie się urodziliśmy.

Mieliście dużo zajęć. Rano do szkoły w Milówce, po południu do muzycznej. Poza tym byliście ministrantami, lektorami, wszędzie było Was pełno. Rodzice nie trzymali Was pod kloszem?
– Jeżeli młody człowiek chce, to trzeba mu pomóc. A myśmy chcieli. Nikt nas nie zmuszał. Chcieliśmy wiedzieć, co się wokół dzieje, chcieliśmy poznawać nowych ludzi, chcieliśmy przeżyć coś więcej.

Czy tamte spotkania przy parafii mają wpływ na Wasze dorosłe życie?
– Oczywiście, że tak. Mamy swoje zdanie. Dzięki tamtym spotkaniom wiemy, jaka jest rola ojca, rodzica. To bardzo ułatwia żyć w rodzinie, w małżeństwie czy wychowywać dzieci.

Co chciałby Pan dać swoim dzieciom?
– Wychowanie dzieci jest bardzo trudne. Chciałbym mieć z dziećmi tak dobry kontakt, jak my mieliśmy z tatą albo z mamą i mamy do dzisiaj. Chciałbym, żeby chętnie wracały do domu. Żeby umiały żyć według dziesięciu przykazań i odróżniały dobro od zła. Chciałbym mieć czas dla swoich dzieci. Chciałbym z nimi rozmawiać i chciałbym im dać z siebie jak najwięcej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.