Pstryczek elektryczek

Marcin Jakimowicz

|

MGN 11/2006

publikacja 18.03.2012 11:17

Ciemności nie wyrzuca się z pokoju przez okno. Wystarczy włączyć światło. Zamiast walczyć z szatanem, wystarczy zaprosić Jezusa

Pstryczek elektryczek fot. MATERIAŁY ARCHIWALNE

Życie ojca Verlinde, francuskiego zakonnika, przypomina trochę historię Koziołka Matołka. I choć brodaty bohater z Pacanowa nie lewitował ani nie zgłębiał tajników wschodnich medytacji, obaj po szerokim świecie szukali tego, co jest bardzo blisko.

Wpadka po uszy
Robił zawrotną naukową karierę. Miał zaledwie 20 lat, a już przygotowywał doktorat z chemii i fizyki. Był rok 1968. Młodziutki Francuz Jacques Verlinde zupełnie się pogubił. Chętnie korzystał z zaproszenia na ćwiczenia jogi i medytacji. To wprowadziło go w świat, w którym zanurzył się po uszy. Zapomniał o Jezusie i o chrześcijaństwie. Zwykłe spotkania już mu nie wystarczały. Postanowił dotrzeć do samego guru. Znalazł go w Hiszpanii. – Guru bardzo mnie polubił – opowiada. – Stałem się jego uczniem. Byłem z nim zawsze i wszędzie. Spędziłem z nim nawet długi czas w Himalajach. Znalazłem się w Indiach, gdzie poznałem wiele wschodnich duchowości, m.in. hinduizm. Osiągnąłem nawet stan nirwany. Medytowałem całymi tygodniami, prawie 24 godziny na dobę. Bez snu, przy minimum jedzenia! Tylko to jedno się liczyło.

Zapytała i zwiała
Jacques nauczył się nawet lewitować, czyli unosić w powietrzu. – Gdy się opanuje techniki skupiające energię kosmiczną, można mieć nieprawdopodobną władzę – opowiadał wiele lat później. – To miało przynieść mi wyzwolenie, a rodziło niedosyt. Dlaczego? Bo w tym zamieszaniu nie zniknęło z mojego serca pragnienie miłości. Bardzo chciałem być kochany. A jeżeli człowiek łączy się ze wszystkim, nie z osobą, to miłość nie może zaistnieć. By kochać, muszą być dwie osoby. Nirwana jest doświadczeniem całkowitej samotności, a serce ludzkie jest stworzone do miłości! – opowiadał Verlinde. Zmiana nastąpiła nieoczekiwanie. Któregoś dnia do himalajskiego klasztoru guru wezwał lekarzy. Jedna z osób była chrześcijanką. Podeszła do medytującego właśnie Jacquesa i zapytała: „A kim dla ciebie jest Jezus?” i... przestraszona uciekła. To spotkanie nie dawało mu spokoju. Było decydujące dla jego życia. – Słowo „Jezus” dźwięczało we mnie, przypomniało mi dzieciństwo – opowiadał potem Jacques. – Jezus mówił do mojego serca: „Jak długo jeszcze każesz mi czekać?”.

Pstryk!
– Zrozumiałem, że droga medytacji była cofnięciem się – wspomina Verlinde. – Musiałem ponownie wszystko opuścić i krok po kroku iść śladami Chrystusa. Ponieważ miałem jedynie walizeczkę, opuściłem swego guru cichaczem, nie podając miejsca pobytu. Odszedłem, by szukać Jezusa na nowej drodze. Dziś ojciec Verlinde jest francuskim zakonnikiem. O tym, co przeżył, opowiada tak: „Próbowałem zastąpić obecność Boga w moim sercu przez inne ideały, ale nic nie wypełniało pustki. Moje życie było bardzo poplątane, błądziłem z dala od Boga. Dlatego kapłani musieli modlić się nade mną o uwolnienie i uzdrowienie wewnętrzne. Trwało to bardzo długo. Kiedyś trafiłem do wspólnoty modlitewnej, gdzie uśmiechnięci ludzie wznosili ręce i głośno śpiewali piosenki dla Jezusa. Włączyłem się w ten śpiew i nagle poczułem się lekki jak piórko. Wszystkie moje zranienia zostały uleczone! Zrozumiałem, że gdy w pokoju jest ciemno, to przecież nie wchodzi się do niego z wiadrem i nie wyrzuca się ciemności przez okno. Wystarczy włączyć pstryczek i od razu robi się jasno. Zamiast walczyć z ciemnością, zaprosiłem do serca Jezusa. Gdy wszedł, zrobiło się jasno i bezpiecznie”. Koziołek Matołek szukał po szerokim świecie tego, co jest bardzo blisko. Ojciec Verlinde odkrył, że największy skarb jest na wyciągnięcie ręki. By poznać miłość Jezusa, nie trzeba jechać do Indii czy w Himalaje. Wystarczy usiąść i powiedzieć: Jezu, ufam Tobie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.