Amisze

Gabi Szulik

|

MGN 11/2006

publikacja 18.03.2012 09:43

Żyją tak, jakby się czas zatrzymał. Nie mają telefonów, samochodów, nie oglądają telewizji. W większości domów nie ma elektryczności, chyba że z własnego generatora.

Amisze fot. EAST NEWS / MARK WILSON

 Zajmują się przede wszystkim rolnictwem. Kilka tygodni temu świat przypomniał sobie o amiszach, bo to o nich mowa, przy okazji tragedii, jaka rozegrała się w prowadzonej przez nich szkole w Pensylwanii, w niewielkiej osadzie Nikel Mines. Amisze wywodzą się ze Szwajcarii. Ich założycielem był Jakub Amman z Erlenbach w kantonie Berno.

Do Ameryki Północnej przybyli na początku XVIII wieku. Można ich rozpoznać już na pierwszy rzut oka. Ubierają się tak, jak ludzie sprzed dwóch wieków. Przed domem zamiast samochodu stoi bryczka i konie. Mężczyźni mają odpowiednio uczesane włosy, a kobiety przykrywają je czepkiem. Amisze mają swoje szkoły. Tam, gdzie wydarzyła się tragedia, do szkoły chodziło 27 dzieci.

Wszystkie uczyły się w jednym pomieszczeniu. Gdy ktoś z ich wspólnoty potrzebuje pomocy, gdy młodzi małżonkowie budują dom, wszyscy im pomagają. Gdy któryś z gospodarzy zachoruje, pozostali wykonują jego obowiązki. Amisze wierzą w Chrystusa. Ich zasady są radykalne. Kto się do nich nie stosuje, musi opuścić wspólnotę i nawet rodzice nie mogą się z nim kontaktować.

Wyznają, że prawdziwy chrześcijanin powinien oddzielić się od złego świata. Chcą żyć w pokoju i we wzajemnej miłości. Gdy w pierwszych dniach października w ich osadzie wydarzyła się tragedia, amisze nie chcieli udzielać wywiadów. Prosili, by dziennikarze nie przeszkadzali im w pogrzebie dzieci i oświadczyli, że przebaczają zabójcy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: