publikacja 18.03.2012 00:29
Jestem zaskoczony, zdezorientowany, nawet zdruzgotany. Ale nie święty
Nie dotyczy mnie tak bardzo, bo nie jestem ministrantem (ani ministrantką) – jestem organistką, uczącą się jeszcze studentką, jednak w artykule bardzo poruszyły mnie piękne słowa o rannym wstawaniu. Rzeczywiście, nie jest to najwspanialszy moment dnia, ale... dzięki temu – jaki dzień jest długi!! I choć czasem mam ochotę rzucić czymś w budzik dzwoniący o 6.15, to jednak... bardzo lubię moją pracę i nigdzie nie byłabym bardziej szczęśliwa! A artykuł uświadomił mi, jak wielkich rzeczy jestem świadkiem, i jakie piękne to powołanie!”. Pięknie to napisałaś, Emilko! Czytając Twój liścik, czułem, jak wilgotnieją mi oczy. Gdyby ktoś nie wiedział, podpowiadam, że takie wilgotnienie oczu nie bierze się z deszczu, ale ze wzruszenia. Jeżeli wzruszenie jest odpowiednio duże, wtedy wilgoć w oczach zamienia się w krople, które ludzie nazywają łzami. Kilka takich kropel nazywanych łzami wypełzło z mojego oka. Dziękuję Ci, Emilko! Dziękuję Ci, Grzesiu Bartecki z Siemianowic! Dziękuję Ci Kasiu, niestety, nie wiem skąd. Po Waszych listach też zawilgotniały mi oczy.
Papieski ministrant
A teraz spróbuję coś zrobić, żeby również Wam zawilgotniały oczy. Wiecie, kto jest jednym z najważniejszych ministrantów świata? Jeżeli nie wiecie, już Wam mówię. Ksiądz Konrad Krajewski. Tak, Polak pochodzący z Łodzi. Od 1998 roku jest papieskim ceremoniarzem, czyli kimś w rodzaju papieskiego ministranta. Najpierw służył Janowi Pawłowi II, a po jego śmierci i wyborze nowego papieża, Benedyktowi XVI. Ksiądz Konrad tak bardzo kochał Jana Pawła II, że przez długi czas nie chciał nikomu nic opowiadać, szczególnie o umieraniu Papieża. A widział i wiedział bardzo dużo. Jako jeden z nielicznych był przy łóżku umierającego Jana Pawła II. Dopiero po roku od pogrzebu Papieża odważył się coś powiedzieć. Niedawno natknąłem się na te zwierzenia księdza Konrada, i wyczytałem rzecz zdumiewającą, która zwaliła mnie z nóg. Zresztą przeczytajcie sami: „Wiedziałem, że dotykam osoby świętej. Dlatego w ostatnich latach przed każdą celebracją chodziłem do spowiedzi. Czasem tych celebracji było kilka w tygodniu. Wiem, że denerwowałem spowiednika tym częstym odwiedzaniem konfesjonału.
Tak było zawsze w zakrystii. Ojciec Święty wyciągnął rękę do bp. Mariniego, a ten płakał jak dziecko. Widziałem swojego przełożonego, najbardziej znanego biskupa na świecie, jak płakał. Ojciec Święty znów nam błogosławił. Nikt z nas nie myślał o bólu i cierpieniu Papieża. To wiedzieliśmy od kilku lat. Jedyne pytanie, jakie rozbrzmiewało: dlaczego ja nie jestem święty? Potem było nocne czuwanie. Kiedy odmawiałem Różaniec przy łóżku Ojca Świętego, przychodziły mi różne myśli, ale jedna ciągle uporczywie powracała: dlaczego nie jestem święty?
Co ja robię w tym miejscu – człowiek z dalekiej Łodzi? Co ja tam robię, skoro nie jestem święty? (…) W długich przygotowaniach do pogrzebu, ilekroć wypełniałem swoje obowiązki przy zmarłym Papieżu, wraz ze łzami powracało to nurtujące pytanie. Przecież przyjąłem ten sam chrzest, co Matka Teresa i Jan Paweł II, tak samo zostałem namaszczony, w moich dłoniach rodzi się Chrystus, udzielam Mu swego głosu. Przyjmuję Go każdego dnia i staję się jak tabernakulum – miejscem Jego przechowywania, namiotem spotkania z Bogiem, a nadal nie jestem święty!”. Tyle ksiądz Konrad. Przyznacie, że piękna historia. Ja niestety też nadal nie jestem święty, choć bardzo bym chciał. Jeżeli macie podobne pragnienia, napiszcie: mbuks@goscniedzielny.pl
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł