Dlaczego nie jestem święty?

Ministran Buks

|

MGN 10/2006

publikacja 18.03.2012 00:29

Jestem zaskoczony, zdezorientowany, nawet zdruzgotany. Ale nie święty

Dlaczego nie jestem święty?   Cóż takiego strasznego się stało? Po moim artykule sprzed miesiąca na moją głowę powinny spaść gromy. Zapowiedziałem w nim, że z wysokości mojego ponadtrzydziestoletniego ministranckiego doświadczenia będę pouczał, upominał i rozstawiał po kątach wszystkich ministrantów. Według mnie taka zapowiedź powinna wywołać powszechne ministranckie oburzenie. A tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Ani jednego, podkreślam – ani jednego głosu oburzenia. Przeciwnie, zamiast gromów otrzymałem listy z pochwałami. Niektóre możecie przeczytać na stronie www.malygosc.pl Zaczynają się od słów – o zgrozo – „Bardzo podobał mi się artykuł Buksa…”. Co więcej, pisali nie tylko ministranci, ale nawet organiści. Emilka Kochanowska z Sopotu rozpoczęła – jakżeby inaczej: „Bardzo podobał mi się artykuł.

Nie dotyczy mnie tak bardzo, bo nie jestem ministrantem (ani ministrantką) – jestem organistką, uczącą się jeszcze studentką, jednak w artykule bardzo poruszyły mnie piękne słowa o rannym wstawaniu. Rzeczywiście, nie jest to najwspanialszy moment dnia, ale... dzięki temu – jaki dzień jest długi!! I choć czasem mam ochotę rzucić czymś w budzik dzwoniący o 6.15, to jednak... bardzo lubię moją pracę i nigdzie nie byłabym bardziej szczęśliwa! A artykuł uświadomił mi, jak wielkich rzeczy jestem świadkiem, i jakie piękne to powołanie!”. Pięknie to napisałaś, Emilko! Czytając Twój liścik, czułem, jak wilgotnieją mi oczy. Gdyby ktoś nie wiedział, podpowiadam, że takie wilgotnienie oczu nie bierze się z deszczu, ale ze wzruszenia. Jeżeli wzruszenie jest odpowiednio duże, wtedy wilgoć w oczach zamienia się w krople, które ludzie nazywają łzami. Kilka takich kropel nazywanych łzami wypełzło z mojego oka. Dziękuję Ci, Emilko! Dziękuję Ci, Grzesiu Bartecki z Siemianowic! Dziękuję Ci Kasiu, niestety, nie wiem skąd. Po Waszych listach też zawilgotniały mi oczy.

Papieski ministrant
A teraz spróbuję coś zrobić, żeby również Wam zawilgotniały oczy. Wiecie, kto jest jednym z najważniejszych ministrantów świata? Jeżeli nie wiecie, już Wam mówię. Ksiądz Konrad Krajewski. Tak, Polak pochodzący z Łodzi. Od 1998 roku jest papieskim ceremoniarzem, czyli kimś w rodzaju papieskiego ministranta. Najpierw służył Janowi Pawłowi II, a po jego śmierci i wyborze nowego papieża, Benedyktowi XVI. Ksiądz Konrad tak bardzo kochał Jana Pawła II, że przez długi czas nie chciał nikomu nic opowiadać, szczególnie o umieraniu Papieża. A widział i wiedział bardzo dużo. Jako jeden z nielicznych był przy łóżku umierającego Jana Pawła II. Dopiero po roku od pogrzebu Papieża odważył się coś powiedzieć. Niedawno natknąłem się na te zwierzenia księdza Konrada, i wyczytałem rzecz zdumiewającą, która zwaliła mnie z nóg. Zresztą przeczytajcie sami: „Wiedziałem, że dotykam osoby świętej. Dlatego w ostatnich latach przed każdą celebracją chodziłem do spowiedzi. Czasem tych celebracji było kilka w tygodniu. Wiem, że denerwowałem spowiednika tym częstym odwiedzaniem konfesjonału.

Dlaczego nie jestem święty?   Zdawałem sobie sprawę, że gdy zakładam mitrę lub podaję pastorał, to Ojciec Święty będzie reprezentował Boga. Będzie znakiem widzialnym Niewidzialnego”. Zauważyliście, ksiądz Konrad chodził do spowiedzi przed każdą uroczystością z udziałem Papieża. Nawet kilka razy w tygodniu. Dalej ksiądz Konrad tak opowiadał: „To był przedziwny czwartek. Wiedzieliśmy od kilku miesięcy, jak Ojciec Święty cierpi. Mnie i bp. Mariniego powiadomiono, żebyśmy przyszli do apartamentu. Ojciec Święty nas pobłogosławił. Nic nie mówił. Tak jak nigdy nic nie mówił, przygotowując się do sprawowania liturgii – do rozmowy z Bogiem. Ilekroć zamierzał rozmawiać z ludźmi, najpierw rozmawiał z Bogiem.

Tak było zawsze w zakrystii. Ojciec Święty wyciągnął rękę do bp. Mariniego, a ten płakał jak dziecko. Widziałem swojego przełożonego, najbardziej znanego biskupa na świecie, jak płakał. Ojciec Święty znów nam błogosławił. Nikt z nas nie myślał o bólu i cierpieniu Papieża. To wiedzieliśmy od kilku lat. Jedyne pytanie, jakie rozbrzmiewało: dlaczego ja nie jestem święty? Potem było nocne czuwanie. Kiedy odmawiałem Różaniec przy łóżku Ojca Świętego, przychodziły mi różne myśli, ale jedna ciągle uporczywie powracała: dlaczego nie jestem święty?

Co ja robię w tym miejscu – człowiek z dalekiej Łodzi? Co ja tam robię, skoro nie jestem święty? (…) W długich przygotowaniach do pogrzebu, ilekroć wypełniałem swoje obowiązki przy zmarłym Papieżu, wraz ze łzami powracało to nurtujące pytanie. Przecież przyjąłem ten sam chrzest, co Matka Teresa i Jan Paweł II, tak samo zostałem namaszczony, w moich dłoniach rodzi się Chrystus, udzielam Mu swego głosu. Przyjmuję Go każdego dnia i staję się jak tabernakulum – miejscem Jego przechowywania, namiotem spotkania z Bogiem, a nadal nie jestem święty!”. Tyle ksiądz Konrad. Przyznacie, że piękna historia. Ja niestety też nadal nie jestem święty, choć bardzo bym chciał. Jeżeli macie podobne pragnienia, napiszcie: mbuks@goscniedzielny.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.