Dlaczego brzydko mówimy

MGN 05/2006

publikacja 17.03.2012 00:00

odpowiada Jan Miodek, profesor, historyk języka

Dlaczego brzydko mówimy fot. EDYTOR.net / MACIEK HARAZINSKI

Jest w człowieku wielka potrzeba wyrażenia emocji. Mój wnuczek ma 11 miesięcy, jest najsłodszym dzieckiem świata, a przecież też potrafi wpaść w furię. Bo na przykład uczy się chodzić, chce wstawać, a synowa chce mu włożyć piżamkę. No to przecież to jedenastomiesięczne szczenię – mówię to z największą czułością dziadka – jest wściekłe. Oczywiście jeszcze nie mówi, więc wściekłość wyraża krzykiem i fikaniem nogami. Natomiast kiedy do tego dojdzie umiejętność mówienia, to człowiek tworzy sobie słowa mocniejsze.

O człowieku durnym czy głupim powie jeszcze mocniej, że to jest na przykład kapuściana głowa, a za chwilę przyjdzie mu do głowy, że to osioł – to biedne stworzonko od wieków służy nam już jako określenie głupoty. Potem dochodzą do tych określeń intymne części ciała, i tak człowiek schodzi coraz niżej i coraz niżej, aż w końcu przekracza granice w dobieraniu słów. Nie usprawiedliwiam wcale używania wulgarnych słów, ale jako historyk języka nie mogę nie powiedzieć, że one były zawsze.

Są takie słowa, które dawniej były obrzydliwe, a dziś już tylko są potoczne. Kiedyś na przykład szczytem chamstwa było na stadionach zawołanie: „Sędzia kalosz!” albo „Sędzia, kanarki doić!”. Od razu ktoś starszy uciszał albo wyprowadzał takiego niewychowanego smarkacza. A dziś, gdyby ktoś zawołał: „Sędzia, kanarki doić!”, to by powiedzieli, że Wersalu mu się zachciało. W ostatnich latach szczególnie coś niedobrego dzieje się z mową polską. Nie chcę powiedzieć, że jako chłopiec byłem święty, ale na przykład obecność dziewczyn wykluczała jakiekolwiek brzydkie słowa.

A gdy się coś takiego wyrwało, to trzeba ją było pół roku przepraszać. Dzisiaj z przerażeniem stwierdzam, że dziewczyny się w ogóle nie obrażają, a czasem klną tak samo albo jeszcze lepiej. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. W kościele, w urzędach, w gazetach, w telewizji słychać potoczne słowa na określenie wszystkiego. Na przykład ksiądz się cieszy, że Mareczek chce być kumplem Pana Jezusa. Powinien się cieszyć, że chłopiec chce być blisko Jezusa, że chce być jego przyjacielem, ale nie kumplem! Albo: prawdziwy dżentelmen nie będzie się wkurzał na swoją dziewczynę, tylko najwyżej się zdenerwuje

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.