Matka Teresa nie chce Coca-Coli

Marcin Jakimowicz

|

MGN 04/2006

publikacja 16.03.2012 20:18

Matce Teresie nie sposób było odmówić. Była niewinna i szczera jak dziecko.

Matka Teresa nie chce Coca-Coli Matka Teresa w szpitalu w Kalkucie. Lekarze nakłonili ją do poddania się badaniom radiologicznym. Wcześniej misjonarka nie chciała się na nie zgodzić. „Pozwólcie mi umrzeć tak, jak umierają ci, którym służę” – mówiła. 12 kwietnia 1995 r Marci Jakimowicz

Gwarną, rozpędzoną ulicą szła zgarbiona zakonnica w białym sari. Naprzeciwko pewnym krokiem spieszył się gdzieś mężczyzna. Był bogaty, to było widać na pierwszy rzut oka. Kobieta podeszła do niego z wyciągniętą ręką. Mężczyzna spojrzał na nią i z szyderstwem splunął. Zakonnica przycisnęła ślinę do serca i powiedziała: „Dziękuje, to dla mnie. A teraz proszę o dar dla moich dzieci”. W oczach bogacza zakręciły się łzy. Ofiarował misjonarce sporo pieniędzy. Matce Teresie nie sposób było odmówić. Była niewinna i szczera jak dziecko.

Człowiek w rynsztoku
Naprawdę nazywała się Agnes Gonxha Bojaxhiu. Urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona już następnego dnia. Jako osiemnastolatka wstąpiła do zgromadzenia loretanek. Przyjęła imię Teresa. Wyjechała do Indii. W 1946 usłyszała wezwanie Boga, by pomagać opuszczonym i biednym. – Pan prosił mnie o porzucenie wszystkiego dla skromnego życia w służbie ubogim – wyjaśniała. Gdy 10 września 1948 roku szła ulicami Kalkuty, natknęła się na umierającego w rynsztoku człowieka. To spotkanie zmieniło jej życie. Przywdziała białe sari z niebieskim obrzeżem i zaczęła pomagać najuboższym. Rozpoczęła długą wędrówkę w miejsca, do których nikt nie chciał iść. Rzuciła się na głęboką wodę: opuściła klasztor, mając jedynie sari, 5 rupii i bilet kolejowy, i... bardzo mocną wiarę w Boga. To szaleństwo – kręcili głowami sceptycy. Nie przejmowała się nimi. Założyła nowe zgromadzenie, które w Indiach i na całym świecie prowadzi sierocińce, domy dla chorych i umierających. Całym dobytkiem sióstr Misjonarek Miłości jest kilka kompletów odzieży, krzyż, para sandałów, siennik i miska do mycia. Ich dzień rozpoczyna się już o 4.30, gdy przez półtorej godziny modlą się. Wpatrują się w ukrzyżowanego Jezusa i umieszczone pod krzyżem jedno krótkie słowo: „Pragnę”. Później ruszają na ulice.

Nie dla biednych
– Z nieba lał się żar, pamiętam świetnie – opowiada ojciec Marian Żelazek, pracujący w Indiach wśród trędowatych. – Stoję na platformie kolejowej. Strasznie gorąco. Chyba z 47 stopni. Patrzę, z daleka idą trzy siostry. Umęczone upałem. Kupiłem coca-colę i mówię jakiemuś chłopakowi: „Biegnij, zanieś to siostrom”. A on wraca z butelką i mówi: „Siostry nie chcą”. Jak to? I wtedy jedna z nich podeszła i przedstawia się: Matka Teresa. – Dlaczego nie pijecie coli? – Bo mamy regułę: nie przyjmujemy nic w czasie podróży. Zrozumiałem, dlaczego. Na platformie stało wielu biednych. Posłałbym im ten napój? Nie. A zakonnice potraktowałem lepiej niż biednych. Zawstydziłem się. Matka Teresa chciała żyć jak biedni. – Nigdy nie zajmuję się tłumami, lecz jedną osobą – opowiadała.

Nobel dla Matki
Gdy w 1979 odbierała Pokojową Nagrodę Nobla, powiedziała odważnie: „Nie wojny, ale aborcja jest największym zagrożeniem dla pokoju świata”. Jej słowa poruszyły cały świat, bo misjonarka poprosiła obecnych o modlitwę w intencji nienarodzonych dzieci. „Jeżeli matka może zabić własne dziecko, co może powstrzymać nas od zabijania się nawzajem?” – mówiła. Gdy na jej cześć zorganizowano uroczysty bankiet, dyskretnie odmówiła wzięcia w nim udziału. Ten gest przekonał do niej nawet zagorzałych przeciwników. Oddała Bogu całe serce. Dosłownie i w przenośni. Zmarła na zawał serca 5 września 1997 roku. Już sześć lat później Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną. Tak ekspresowej beatyfikacji świat jeszcze nie widział.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.