Darowane dzieci

Gabriela Szulik

|

MGN 03/2006

publikacja 15.03.2012 15:56

Mieli już czworo dzieci, gdy z domu dziecka zadzwoniono, że jest jeszcze dwumiesięczny Leszek.

Darowane dzieci Rodzina de Laat. Od lewej: tata, Krystian, Tymon, Lech, Mara, Dusia, mama. fot. ARCHIWUM RODZINNE

Pani Grażyna Nowodworska de Laat poznała swojego męża w Holandii. Jak wielu studentów, w czasie wakacji jeździła tam do pracy. Gdy się pobrali, zamieszkała w kraju swojego męża. Jeszcze przed ślubem postanowili, że będą mieli czwórkę dzieci. Mają pięcioro. Dwoje urodziła pani Grażyna, troje adoptowali.

Nie wiadomo skąd
Pani Grażyna wiedziała, że może mieć problemy z urodzeniem dzieci, bo miała je też jej mama. – Od razu po ślubie złożyliśmy dokumenty o adopcję – opowiada. – Postanowiliśmy, że ile dzieci nam się urodzi, tyle będzie, ale tak, żebyśmy mieli czwórkę. – Nie wiem, skąd mi się to wzięło – uśmiecha się ciepło pani Grażyna. Najpierw urodził się Tymon, po trzech latach Mara. Gdy dziewczynka miała rok, państwo de Laat dostali wiadomość z Polski, że na adopcję czekają bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Nie zastanawiali się. Niedługo potem do ich domu przyszli rówieśnicy Mary, Dusia i Krystian.

Z różnych stron
W Holandii prawie wcale nie ma dzieci do adopcji, bo rodzi się ich tam bardzo mało. Dlatego Holendrzy adoptują je z różnych stron świata. Każdego roku około trzech tysięcy. Ostatnio bardzo dużo z Chin – prawie tysiąc dzieci w ciągu roku. Polskie dzieci też znajdują w Holandii kochających rodziców. Każdego roku adoptowanych jest tam około 30 dzieci z naszego kraju. Najczęściej są to dzieci chore, po wielu przeżyciach, albo takie, które miały chorych rodziców. Dzieci, którym w Polsce nie znaleziono rodziny.

Czas dla Leszka
Rodzice de Laat, tak jak chcieli, mieli w domu czwórkę dzieci. Byli szczęśliwi. Tymon miał cztery lata, Mary, Krystian i Dusia niewiele ponad rok. Pan de Laat często wyjeżdżał – taką miał pracę. Pani Grażyna zajmowała się dziećmi i dbała o dom. Wkrótce okazało się, że w Polsce urodził się brat bliźniąt, Leszek. Miał dwa miesiące, gdy zadzwoniono z polskiego domu dziecka. – Zapytałam męża, co zrobimy – opowiada pani Grażyna. „To już ty musisz wiedzieć”, powiedział mąż. – Wiesz, mam jeszcze dwie godziny w ciągu dnia dla siebie, to jeszcze trochę czasu mam – zdecydowała pani Nowodworska. Pan de Laat był wtedy akurat w Polsce, więc pojechał zobaczyć Leszka. Jakby zapomnieli, że chcieli mieć czwórkę dzieci. Nie mogli zostawić chłopca.

Mama od zawsze
Dzieci od początku wiedziały, że tylko dwoje z ich piątki urodziła pani Grażyna. Mara bardzo lubiła podkreślać swoje miejsce w domu i był taki czas, że często pokazywała Dusi i Krystianowi: „A ja tu siedziałam, tu byłam”. – Czasem musiałam tłumaczyć Dusi i Krystianowi: „Wyście tu nie mieszkali. Byliście u innej pani w brzuszku, ja zabrałam was z łóżeczka” – wspomina pani Grażyna. – I wtedy powtarzało się pytanie: „A czy wtedy mnie kochałaś?”. Oczywiście, że kochałam. Kochałam i ciebie, Dusiu, i ciebie, Krystianku. Tak bardzo chciałam mieć dzieci, że cały czas myślałam o tych, które będę mieć. Nie wiedziałam, że to Wy będziecie, ale zawsze byliście w moich myślach i w moim sercu. Któregoś dnia, gdy Mara znów demonstrowała bliźniakom, że to ona była tu od początku, Krystian, który miał wtedy trzy lata, powiedział: „Tak, ale mnie mama wybrała”. – Czy Dusia, Krystian i Leszek powiedzieli kiedyś, że są szczęśliwi w Waszej rodzinie? – pytam na koniec. – Najlepszą odpowiedzią jest to, że nigdy tego nie mówili – uśmiecha się serdecznie pani Grażyna. – To było oczywiste, że są nasze i zawsze były nasze. I nigdy nie trzeba było do tego specjalnych zapewnień Gabriela Szulik Pani Grażyna Nowodworska de Laat jest wolontariuszką w holenderskiej organizacji pośredniczącej w adopcjach dzieci z Polski. W ciągu 17 lat pomogła w około 190 adopcjach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.