Nasze dziecko żyje

Franciszek Kucharczak

|

MGN 03/2006

publikacja 15.03.2012 15:50

Jenita Jeyarajah zobaczyła potężną falę tsunami kilka sekund przed katastrofą. Razem z młodszą siostrą zdążyły wdrapać się na betonowy słup. Siostra trzymała w ramionach synka Jenity, kilkumiesięcznego Abilassa. Gdy fala dotarła do ich chaty, słup złamał się niczym zapałka.

Nasze dziecko żyje „Dziecko 81”, czyli kilkumiesięczny Abilass znaleziony na plaży po przejściu tsunami.Sri Lanka, styczeń 2005 roku PAP/AP/RAFIQ MAQBOOL

Obie kobiety znalazły się pod wodą, podobnie jak dziesiątki tysięcy innych mieszkańców Sri Lanki. W ciągu kilku koszmarnych minut 26 grudnia 2005 roku po domach biedaków, ale też po luksusowych hotelach, świątyniach i mostach zostało wspomnienie. Gdy fala opadła, Jenita wygrzebała się spośród gruzów chaty. Była poturbowana, ale cała. Wkrótce okazało się, że ocalała też, rzucona w koronę drzewa, siostra. Malutki Abilass zniknął bez śladu. Woda wyrwała niemowlę, choć dziewczyna trzymała je ze wszystkich sił. Obie siostry stały pośród strasznie odmienionego nagle krajobrazu i zanosiły się od płaczu.

Powoli zaczęli zbierać się inni uratowani. – Musisz się z tym pogodzić, Jenito. Dziecko nie żyje – mówili znajomi. Ale ona i jej mąż, który też się odnalazł, mieli przekonanie, że dziecko przeżyło. Trzy dni po katastrofie przybiegł sąsiad. – Wasze dziecko jest tu, w Kalmunai! W szpitalu! – wołał zdyszany. Nie jest jasne, jak to się stało, że Abilass znalazł się w szpitalu. Nikt nie zawracał sobie głowy jednym niemowlęciem, gdy do szpitala znoszono setki pokiereszowanych ludzi – żywych i martwych. Pielęgniarz Pushparani zapamiętał, że dziecko przyniósł jakiś starszy człowiek. Leżało podobno w błocie, umazane szlamem, wśród dziesiątków zabitych ludzi. Mężczyzna zauważył je, bo płakało. Było podrapane, ale nic mu się więcej nie stało. W szpitalu nazwano je „Dziecko 81”, bo to był właśnie osiemdziesiąty pierwszy po katastrofie pacjent.

Gdy Jenita z mężem przybiegli do szpitala, okazało się, że „Dziecka 81” nie można odebrać, bo… zgłosiło się po nie już osiem innych matek. Każda twierdziła, że to jej dziecko. Wiele z nich było w szoku i rozpaczy po stracie maleństw, więc może nawet szczerze w to wierzyły. Władze szpitala znalazły się w kłopocie. Małego trzeba było przenieść do sali operacyjnej, bo niektórzy „rodzice” mogliby wykraść go z oddziału dziecięcego. Jedna zrozpaczona kobieta groziła nawet, że pozabija personel szpitala, a jakiś mężczyzna zapowiedział, że obleje się benzyną i podpali. Sprawę musiał rozstrzygnąć sąd. Dziś łatwo stwierdzić, kto jest rodzicem dziecka dzięki testom DNA, ale na Sri Lance potrzebne do tego 200 dolarów to majątek. Tak więc sprawa się przeciągała. Zaczęło się zbieranie dowodów, przesłuchiwanie świadków.

Cóż, kiedy rodzice Abilassa stracili wszystkie zdjęcia, nie mieli więc dowodu, że chłopczyk jest ich dzieckiem. Ostatecznie więc sędzia Mohaideen zdecydował o przeprowadzeniu testu DNA. Domagali się tego Jenita z mężem – i tylko oni. Warto było. Testy wykazały niezbicie, że to oni są rodzicami „Dziecka 81”. W marcu ubiegłego roku nadszedł szczęśliwy dzień. Lekarze ze szpitala w Kalmunai, w obecności sędziego, przekazali chłopczyka rodzicom. Odbyło się to w asyście tłumów reporterów, bo Abilass stał się przez ten czas najsławniejszym niemowlęciem roku 2005. Uśmiechnięta Jenita powiedziała dziennikarzom, że w podzięce za uratowanie syna złoży w świątyni boga Ganesza sto orzechów kokosowych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.