Zostanę razem z wołem i osłem

Gabriela Szulik

|

MGN 01/2006

publikacja 13.03.2012 09:39

Rozmowa z ojcem Stanisławem Jaroszem

Zostanę razem z wołem i osłem fot. Józef Wolny

– Jaki  prezent sprawił Ojcu najwięcej radości?
W domu było nas sześcioro dzieci. Nie dostawaliśmy specjalnych prezentów ani na Mikołaja, ani pod choinkę. Kiedyś dostałem narty. Ojciec zrobił je sam, z drzewa jesionowego. Przeczuwałem, że taki prezent się szykuje. Widziałem, jak tata je strugał, jak wyginał na parze.

– Nie marzył Ojciec o czymś specjalnym?
Same święta, które przychodziły po Adwencie, były już dla nas wielkim prezentem. Czekaliśmy na nie. Chodziliśmy na Roraty. To była poważna sprawa. Rywalizowaliśmy z chłopakami, kto przyjdzie wcześniej do kościoła. Szliśmy nieprzetartą drogą po śniegu, przez pola. Myślę, że byłem w lepszej sytuacji, bo nawet nie wiedziałem, że się dostaje prezenty na święta.

– Inne dzieci we wsi też nie dostawały prezentów?
Były dzieci, których rodzice albo krewni pracowali w Ameryce i one zawsze miały coś nowego.

– Nie było Ojcu przykro?
Rzeczywiście, czasami tak. Ale nie dlatego, że nic nie dostałem. Dlatego, że śmiali się ze mnie, bo miałem stare spodnie czy kurtkę przerobioną z większej.

– Jak Ojciec sobie z tym radził?
Kiedyś takiemu jednemu powiedziałem: No wiesz, ja mam taką kurtkę, ale ona jest dobra, kiedy chodzę z ojcem do lasu drzewka podcinać, czy na ryby, albo kiedy koniowi nogę podtrzymuję, gdy ojciec go podkuwa. To, co mam, jest dobre, bo mogę z tatą pracować. Nie muszę się martwić, że zniszczę. Wtedy on zapytał: A ja też mógłbym iść z twoim tatą?

– To znaczy, że te dzieci tak naprawdę nie cieszyły się z amerykańskich ciuszków?
One wcale nie były szczęśliwsze ode mnie. Brakowało im obecności rodziców. Paczka z Ameryki cieszyła tylko przez chwilę. Nie było w niej miłości mamy i taty. Tego nie da się zapakować i wysłać.

– A jeśli ktoś bardzo chce dać prezent, a nie ma go za co kupić?
Lepiej powiedzieć: Nie mam dla ciebie wielkich prezentów, ale pójdę z tobą na łyżwy, na spacer, nauczę cię czegoś, pokażę ci coś, pobawię się z tobą. Uszczęśliwianie nie polega na darowaniu drogich prezentów. Człowiek musi odczuć, że jest kochany.

– Jak Ojca rodzice dawali to odczuć?
W wieczór wigilijny po wieczerzy, po modlitwie siadaliśmy ojcu na kolanach. On nas przytulał i opowiadał, dlaczego są święta, po co mama to wszystko przygotowała, tłumaczył, dlaczego idziemy na Pasterkę. To było wielkie przeżycie. Tych przytuleń było więcej niż zwykle. Nie tak, że tata przytulił i odstawił. W czasie świąt na jego kolanach zawsze było dużo miejsca i dużo, dużo czasu. Obecność dwojga rodziców, ich śmiech, radość, to był ogromny prezent.  

– A czy Ojciec podarował komuś coś takiego, co właściwie Ojcu sprawiło więcej radości?
Kiedyś, w czasach socjalizmu, słuchało się Wolnej Europy. Jedynie ta radiostacja nadawała prawdziwe wiadomości. Z Rzymu, bo tam byłem w latach osiemdziesiątych, przywiozłem sobie taki dobry radioodbiornik, w którym bardzo precyzyjnie można było znaleźć wszystkie częstotliwości, i mimo że było on dla mnie taki cenny, w końcu go podarowałem. Większą radość pewnie miałem z tego, że się wreszcie przemogłem i odstąpiłem radio niż to, że je sprezentowałem.

– Gdyby Ojciec stanął w Betlejem, co  podarowałby Jezusowi?
Ja bym Mu powiedział: Panie Jezu, ja bym tu został z Tobą. Zostałbym na stałe. Może Ci się na coś przydam? Nic innego nie mam. Oprócz wołu i osła będziesz miał jeszcze mnie.

Ojciec Stanisław Jarosz jest paulinem. Mieszka w Częstochowie na Jasnej Górze. Jest definitorem, czyli doradcą ojca generała.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.