Nie połam się

Krzysztof Błażyca

|

MGN 06/2007

publikacja 11.03.2012 21:54

Poruszają się po mieście inaczej niż wszyscy. Nie robiąc wielu kilometrów, dochodzą najdalej. Przekraczają granicę lęku.

Nie połam się fot. BLACKTOWN

Sport o nazwie parkour jest w Polsce mało znany. Powstał we Francji w latach 80. Za twórców uważa się Davide’a Belle’a i Sebastiana Foucana. Swe skoki z początku traktowali jak zabawę. Z czasem swoje hobby nazwali „le parkour”, czyli „swobodne bieganie”. Można też spotkać angielskie określenia na ten sport: free running albo street climbing (uliczne wspinanie). Wielu ludzi uważa, że parkour to bieganie po dachach. Niekoniecznie. Tam, gdzie murki, schody, ploty, poręcze – już można uprawiać parkour. Parkourczyk wykorzystuje wszelkie możliwe przeszkody na swej drodze. Przeskakuje je, wchodzi na nie albo przechodzi po nich.

Z głową w labiryncie
Jedną z polskich grup parkourowych jest Blacktown z Warszawy. Tworzy ją czwórka chłopaków: Jacek, Kuba, Ralf i Krzysiek. Mają od 16 do 20 lat. Ich początki też były „zabawowe”. – Cztery i pół roku temu poszliśmy poskakać po lesie – opowiada „Małemu Gościowi” Jacek (20 l.). – Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że jest taki sport. Dopiero potem wpadł nam w ręce film na ten temat. W tym ekstremalnym sporcie nie chodzi tylko o adrenalinę, ale o pewną wolność. O to, by człowiek nie czuł się zamknięty w labiryncie miasta. Rzeczywiście, ci co uprawiają parkour, z labiryntem radzą sobie nieźle. Zawsze skądś można wyskoczyć, gdzieś się wspiąć. – Ale wszystko trzeba robić z głową – przestrzega Jacek. – To dlatego nie mieliśmy dotąd poważnych kontuzji. Bo drobne stłuczenia jasne że się zdarzały.

Chłopaki na skakance
Jedni uważają, że parkour to sport, inni, że sztuka. Jeszcze inni pukają się w głowę. A najbliżsi? – Rodzina nas popiera – mówi Jacek. – Martwią się, oczywiście, ale się cieszą, że coś robimy. A podobnych grup jak nasza, jest wiele. Nie ma między nami rywalizacji. Nie udało się dotąd przeprowadzić zawodów w parkourze. Walczymy jedynie ze strachem i słabościami. Jacek przygotowuje się właśnie do swojego nowego numeru. – To będzie sekwencja parkourowa. Z zawiązanymi oczami kilka tricków pod rząd. To mój autorski pomysł, który zamierzam zrealizować w czerwcu. Chłopaki z Blacktown trenują wspólnie dwa, trzy razy w tygodniu. – Spotykamy się na mieście i skaczemy. Każdy codziennie trenuje też w domu. Szczególnie ważne są nogi. Najlepiej ćwiczyć je poprzez skakanie na skakance, przysiady z wyskokiem, wznosy na łydkach. Przydają się też mięśnie rąk, klatki i pleców  Piękne w tym sporcie jest to, że nie trzeba dodatkowych przedmiotów – mówi Jacek. – Wygodne spodnie, wygodne buty. Niektórzy skaczą w rękawiczkach. Jacek też raz spróbował. – Omal się nie połamałem – śmieje się. Rękawiczki nie mają takiej chwytności, jak skóra.  

Najpierw WF
Niektórzy uważają, że parkour, to sposób życia. – Dla nas to po prostu hobby. Jednocześnie pamiętamy, że to niebezpieczne zajęcie. Możesz łatwo skręcić sobie kostkę, wybić bark lub naderwać ścięgno – przestrzega Jacek. Dlatego, choć chłopaki z Blacktown z ryzykiem są już za pan brat, nie doradzają tego nikomu. – Dostajemy coraz więcej e-maili i telefonów od 11-, 12-letnich dzieci. Nie zachęcamy, ale przestrzegamy – mówi na koniec Jacek. – Człowiek do szesnastego roku życia wciąż się rozwija. Rosną kości. Jeśli przy skokach zacznie je zbijać, to może zahamować swój wzrost. Najlepiej najpierw trenować akrobatykę, rozciągać mięśnie – to bardzo pomaga. Poza tym 16-latek myśli już samodzielnie. A jedenastolatek, kiedy widzi, że ktoś robi salto, to on też chce. I może się to źle skończyć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.