Na kolędzie najważniejsza jest ...

Ministrant Buks

|

MGN 01/2007

publikacja 09.03.2012 21:07

Dom za domem, mieszkanie za mieszkaniem. Jakie to nudne! Ale jak ja się na to cieszyłem.

Na kolędzie najważniejsza jest ...

Chodzicie po kolędzie? Myślę, że tak. Bo cóż by to był za ministrant bez kolędowania. Zadaję to pytanie, bo obiło mi się o uszy, że w niektórych częściach Polski ministranci nie towarzyszą księdzu po kolędzie. Jeżeli tak jest również w Waszej parafii, serdecznie współczuję. Nie można być w pełni wykwalifikowanym ministrantem bez kolędowego doświadczenia. Mnie w każdym razie nie mieści się to w głowie. Może mam zbyt wąską wyobraźnię, ale na jej poszerzenie mnie nie stać. Przez wiele lat każdej zimy, tuż po Bożym Narodzeniu rozpoczynałem kolędowanie. Wiem, że niektórzy zaczynają chodzić po kolędzie już w listopadzie. Tym też współczuję.

Cóż to za kolęda bez śpiewania kolęd, bez śniegu, bez mrozu albo też bez paskudnej odwilży powodującej pluchę i przemoknięte buty. Tak, zarówno odpadające z mrozu uszy, jak i chlupocząca woda w butach należą do całości kolędowania od domu do domu, od mieszkania do mieszkania. Ale oczywiście na tym kolęda się nie kończy. Musiało upłynąć trochę czasu, to znaczy musiałem dorosnąć, żeby zrozumieć, co w kolędzie jest najważniejsze. Jeżeli Wy wiecie to już teraz, gratuluję. Ja, niestety, w cielęcym wieku nie miałem o tym zielonego pojęcia. Jaki to wiek cielęcy? Niewtajemniczonym tłumaczę, że rozpoczyna się w 11. roku życia, a kończy, kiedy człowiek mądrzeje. Niektórym zdarza się to już przed osiemnastką, a inni cielętami zostają nawet do siedemdziesiątki.

Na kolędzie najważniejsza jest ...   Ani dzwonek, ani kreda, ani nawet skarbonka nie są najważniejsze na kolędzie. Jeżeli chcecie wiedzieć, co to takiego, musicie przeczytać tekst. fot. HENRYK PRZONDZIONO Nie martwcie się, dobrzy ministranci z reguły, poza małymi wyjątkami, szybko wyrastają z cielęcych lat. Po tym krótkim wyjaśnieniu wracam do kolędy. Co jest w niej najważniejsze? Modlitwa! W mojej parafii było tak – podobnie zresztą jak chyba w wielu innych – że ministranci chodzili przed księdzem. Wchodząc, śpiewaliśmy kolędę i czekaliśmy na księdza, czasami pięć minut, czasami dłużej. Wchodził ksiądz, witał się ze wszystkim, wodą święconą kropił mieszkanie, a potem wszyscy klękali i rozpoczynała się modlitwa. I to właśnie ona w czasie kolędy jest najważniejsza. Dzisiaj wiem, że w wielu rodzinach jest to jedyna chwila w ciągu całego długiego roku, kiedy wszyscy razem się modlą. Bardzo Was zachęcam, byście w każdym domu pobożnie się modlili razem z księdzem i wszystkimi domownikami. Oczywiście, nie zawsze i nie w każdym mieszkaniu panują idealne warunki do modlitwy.

Czasami gra telewizor, innym razem ktoś przez całą kolędę szuka świec albo bawi się z psem. Takiego jednego pamiętam szczególnie. Było to jakiś długowłosy elegant, według zeznań gospodarzy pochodzący z Chin. Podobał mi się, tym bardziej, że generalnie lubię psy. Klęknąłem przy stole, rozpoczęła się modlitwa i wtedy poczułem, jak szturcha mnie nosem i powoli wślizguje się pod ministranckie ubranie. Nie, nie gryzł, psisko było chyba bezzębne, ale za to z długim jęzorem. Dobrał się nawet za nogawkę i zaczął mnie lizać po łydce. Byliśmy chyba w połowie „Ojcze nasz”, gdy parsknąłem śmiechem. Nie można było wytrzymać. Ksiądz nie był zachwycony, podobnie zresztą jak ja. Tylko chińskie psisko wyglądało na zadowolone.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.