Zawsze fair play

Aleksandra Matuszczyk-Kotulska

|

MGN 10/2008

publikacja 07.03.2012 21:04

Rozmowa z Leszkiem Blanikiem, złotym medalistą olimpijskim

Zawsze fair play   Leszek Robert Blanik fot. EAST NEWS Na jednym ze zdjęć w rodzinnym albumie stoi Leszek takie chucherko i trzej szkolni koledzy...
– Oj, nie zgadzam się! Nie byłem chucherkiem. Byłem tylko mniejszy niż koledzy, a to duża różnica.

Nie śmiali się koledzy, że nie dorastał im Pan do pięt?
– Gdzie tam. W szkole byłem dość lubiany, a mniejszy wzrost mnie tylko mobilizował, by w czym innym dorównać kolegom.
 
 Starszemu rodzeństwu też?
– Z bratem i siostrą miałem świetny kontakt, co nie znaczy, że obywało się bez kłótni. Siostra jest starsza ode mnie o siedem lat, a brat o pięć. To z nim na podwórku miałem pierwsze treningi. Graliśmy razem w piłkę nożną, w tenisa. Na kapslach z butelek wpisywaliśmy nazwiska ulubionych żużlowców i ścigaliśmy się na niby. Tata natomiast zabierał nas na prawdziwe zawody żużlowe. Do dziś marzy mi się, by po zakończeniu kariery gimnastyka pojeździć trochę na żużlowym torze.
 
Po Pana powrocie z Pekinu ze złotym medalem w gazetach pojawiły się tytuły: „Złoty chłopak z Radlina”. Czy jako dziecko też był Pan złotym chłopcem?
– Ależ skąd. Łobuzowałem ile się dało, ale zawsze fair play. Nawet na podwórku. To zostało mi później w rywalizacji sportowej. Zawsze starałem się być uczciwy wobec przeciwników. Patrząc na moje zachowanie w dzieciństwie, przyznałbym sobie srebrny medal.

Rodzice pilnowali?
– Bardzo, szczególnie tata. Wszystko zauważył. Ale jak byłem już starszy, to miałem tyle zajęć, treningów, że na większe szaleństwa nie miałem czasu.
 
Kiedy zaczął Pan trenować gimnastykę sportową?
– Jak na tę dyscyplinę, dość późno. Miałem już dziewięć lat. Tata postawił mi jednak bardzo wysoko poprzeczkę no i udało się. W sporcie nie ma więc szablonu, kiedy kto ma zacząć. Trzeba próbować.
 
Mam wrażenie, że Pana idolem sportowym jest... tata?
– Tata zawsze mnie wspierał i mobilizował w trudnych momentach, jest dla mnie autorytetem. Dla swojego syna Artura chciałbym być taki sam.
 
A mama?
– Mogę ją nazwać naszą supernianią. Nie pracowała zawodowo i zawsze dbała o dobrą atmosferę w domu. Wiedzieliśmy, że na nas czeka. Kiedy po szkole biegłem na trening, a czasu było mało, stała przed domem, brała ode mnie teczkę i podawała mi szklankę z kompotem.

Zawsze fair play   Przed skokiem wydaje się, jakby mówił Pan coś do siebie?
– Bo mówię. Tak mobilizuję się do skoku. Mówię sobie na przykład: „Dam radę, dam radę”. W Pekinie mówiłem do siebie: „Musisz skoczyć, musisz skoczyć”.
 
No i skoczył Blanik blanika
– Rzeczywiście, tak nazywa się skok, który wykonuję. Jako że skoczyłem go pierwszy na świecie, nazwano go moim nazwiskiem.
 
Na czym polega ten skok?
– Blanik to rozbieg, odbicie z nóg na dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej i lądowanie tyłem do przyrządu.
 
Tylko tyle?
– (śmiech) To lata pracy, wyrzeczeń, ale udało się. Wychowany jestem, by nigdy nie łamać danego słowa, a obiecywałem, że powalczę o medal. Kiedy grano Mazurka Dąbrowskiego poczułem ulgę, że wywiązałem się, że nie zawiodłem.

 To tak jakby złapać Pana Boga za nogi?
– I to nie pierwszy raz. To mój drugi medal na olimpiadzie. Pierwszy, brązowy, zdobyłem w 2000 r. w Sydney. Po zawodach spotkaliśmy się z Janem Pawłem II. To była najwspanialsza nagroda, jaką otrzymałem za zdobycie medalu. Czułem się wtedy jakbym stał u stóp Boga.

Leszek Robert Blanik
ur. 1 marca 1977 r. Pochodzi z Radlina na Górnym Śląsku.
Złoty medalista w gimnastyce sportowej (skok) na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 r.
Brązowy medalista na Olimpiadzie w Sydney (2000 r.).
Kilkakrotny medalista Mistrzostw Świata, Europy i Polski.
Ma żonę Magdę i syna Artura.

Rodzice o złotym synu

Zawsze fair play   Halina Blanik fot. ALEKSANDRA MATUSZCZYK–KOTULSKA Halina Blanik
mama


Nieraz byłam zła, że Leszek trenuje gimnastykę... Z treningów przychodził z rękami odartymi do krwi. Denerwowałam się i mówiłam, że mają już dać z tym spokój. „Mają”, bo z Leszkiem zawsze był mąż – na każdym treningu i na każdych zawodach. Do klubu chodzili pieszo 45 minut, albo jeździli na rowerze. Czy deszcz, czy burza.

Martwiłam się dodatkowo, bo Leszek jest alergikiem. W młodości miał napady astmy. Na przykład na zawodach w Japonii występował cały opuchnięty, nie mógł brać leków, by nie zostały potraktowane jako doping. Bardzo to przeżywałam.

Jak przychodziły zawody, to dom stał na głowie. Leszek prawie wcale nie brał udziału w szkolnych zabawach, wycieczkach, bo tylko treningi, treningi. Ale on kocha sport. To całe jego życie.

Ludwik Blanik   Ludwik Blanik
ALEKSANDRA MATUSZCZYK–KOTULSKA
Ludwik Blanik
tata

Leszek trenował w małym Klubie Gimnastycznym w Radlinie, który powstał w 1920 r. Wychowało się w nim kilku olimpijczyków! Po jego sukcesie do klubu zgłosiło się w jeden dzień 20 chłopców! Gimnastyka sportowa to trudny sport. Ale Leszek to niezwykle wytrwały chłopak, choć był też i kryzys.

Gdy miał czternaście lat, myśleliśmy, że to koniec. Po jakimś upadku zaczął bać się wszystkiego. Ze strachu nawet przewrotki nie umiał zrobić. Zmieniliśmy trenera i wszystko wróciło na właściwe tory. Jeśli ktoś myśli, że mu odpuszczaliśmy, to się myli. W domu musiał być zawsze najpóźniej o 22.00. Leszek był bardzo obowiązkowy.

Na zgrupowania sportowe brał lektury szkolne i czytał. Na pewno w dobrym wychowaniu naszych dzieci pomagała nam wiara w Boga. Zawsze na przykład, kiedy jechaliśmy gdzieś na zawody, szukaliśmy kościoła, i tam prosiliśmy o wsparcie, oraz dziękowaliśmy
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.