Bóg wie lepiej

MGN 10/2008

publikacja 07.03.2012 20:15

Katarzyna Ferenc,  mama Pawła   Katarzyna Ferenc, mama Pawła
fot. FRANCISZEK KUCHARCZAK
Katarzyna Ferenc
mama Pawła

Dziecko Katarzyny Ferenc z Rydułtów miało urodzić się chore. – Na sto  procent  będzie  kaleką.  Na  pewno  będzie miało  rozszczepione podniebienie – mówili lekarze. Nie mieli żadnych wątpliwości, bo pani Katarzyna, chora na toczeń, musiała przyjmować bardzo mocne leki. – Czy pani wie, czym ta ciąża grozi? – pytali. – Powiedziałam lekarzowi, że jestem osobą wierzącą, i że skoro jestem w ciąży, to widocznie Pan Bóg tak chciał – wspomina Katarzyna. – Wierzę, że będzie pan  Jego dobrym pomocnikiem – dodała wtedy.

Oczekiwanie na urodzenie dziecka było pełne napięcia. Kilka  razy wydawało się, że dojdzie do poronienia.  W końcu Katarzyna powiedziała: „Panie Boże, jeśli coś się stanie i nie urodzę, to wiem, że i tak jesteś ze mną. Ty wiesz najlepiej, jak ma być”. Za Kasię i jej dziecko modlili się przyjaciele z grupy modlitewnej. Polecali jej sprawę w kościele, modlili się też z nią w domu.

Aż nadszedł czas porodu. Był maj, dziewięć  lat temu. Lekarze w klinice w Zabrzu przeprowadzili cesarskie cięcie. Ich oczom ukazał się… zupełnie zdrowy chłopczyk! W skali, która określa stan noworodka, dostał dziesięć punktów na dziesięć możliwych. Lekarze opiekujący się wcześniej Katarzyną nie mogli w to uwierzyć. Jeszcze raz zrobili dziecku szczegółowe badania. Potwierdziły się wyniki z Zabrza – noworodek był okazem zdrowia. Dziś Paweł chodzi do szkoły. Ma dziewięć lat i dużo energii. Zwyczajnie – jak każde zdrowe dziecko.

not. Franciszek Kucharczak

Tonia Accardo, mama Sofii   Tonia Accardo, mama Sofii
fot. WWW.VIDEOCOMUNICAZIONI.COM
Tonia Accardo
mama Sofii

Zielone oczy, kruczoczarne włosy i nieodłączny uśmiech – tak wspominają Tonię petenci magistratu, gdzie pracowała jako prawnik. Pełna życia z dnia na dzień zaczęła tracić siły. Razem z mężem Nicolą Visciano u różnych lekarzy szukali odpowiedzi. Diagnoza: nowotwór ślinianki podjęzykowej z przerzutami. Bardzo rzadka odmiana raka. Po operacji Tonia czekała na dalsze leczenie. Wtedy odkryła, że spodziewa się dziecka. Dwa lata czekali z Nicolą na taką wiadomość.

A teraz lekarz powiedział, że aby zacząć leczenie i zahamować rozwój złych komórek, trzeba dokonać aborcji dziecka, czyli przerwać jego życie. Inaczej leki poważnie uszkodzą dziecko. Tonia zdecydowanie odmówiła. – Nie może Pani ryzykować – denerwował się lekarz. – Nowotwór rozwija się w straszliwym tempie. 31-letnia Tonia walczyła o życie dziecka i swoje. Pomocy szukali z mężem u specjalistów we Włoszech i w Niemczech. Pod jednym warunkiem: nic nie może zagrozić maleństwu.

W końcu w Neapolu znaleźli lekarza, który chroniąc dziecko usunął nowotwór. Tonia urodziła zdrową dziewczynkę, Sofię. Kiedy córka miała 8 miesięcy, choroba zaatakowała z nową siłą. Wiedziała, że jej dni są policzone. – Strasznie cierpiała – ze łzami w oczach wspomina Nicola. W jednym z wywiadów, patrząc prosto w kamerę Tonia powiedziała: „Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, każda matka postąpiłaby podobnie”.
not. Beata Zajączkowska

Joanna Wrona, mama Glorii   Joanna Wrona, mama Glorii
fot. HENRYK PRZONDZIONO
Joanna Wrona
mama Glorii

Gdy pani Joanna była w szóstym miesiącu ciąży, wydawało jej się, że dziecko coraz słabiej się rusza. Badania wykazały między innymi, że maleństwo przestało rosnąć. Zaczęła modlić się do Jana Pawła II o pomoc w uratowaniu dziecka. Codziennie kładła na brzuchu obrazek z wizerunkiem Papieża. Kilka dni wcześniej, podczas robienia porządków, obrazek wypadł z dokumentów męża. Wkrótce okazało się, że dziecko nie ma nerek ani pęcherza.

Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. – Natychmiast trzeba zrobić cesarskie cięcie – powiedział lekarz. – Poród naturalny poważnie zagraża pani życiu – dodał. A jeśli ta decyzja przyczyni się do śmierci dziecka? – Zostałam sama w sali operacyjnej – wspomina pani Joanna – naprzeciw wisiał krzyż. Spojrzałam na niego i usłyszałam: „Po bólu rodzenia przychodzi radość macierzyństwa”. Nie mogłam uwierzyć. Głos powtórzył się jeszcze dwa razy. Kiedy kładłam się na fotelu operacyjnym, czułam, że to moja Golgota.

I wtedy dziecko... zaczęło kopać. Kiedy otworzyłam oczy po narkozie, na ścianie zobaczyłam kalendarz ze zdjęciem Ojca Świętego. Ręce miał wzniesione tak samo, jak na obrazku, który kładłam na brzuchu. Okazało się, że przyszła na świat dziewczynka, że żyje, oddycha samodzielnie i jest silna, i ruchliwa! Gloria Maria z Częstochowy ma dziś trzy lata. Jest zdrowym, pogodnym dzieckiem. Oczkiem w głowie rodziny.

not. Szymon Babuchowski

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.