Rudolf - brązowonosy

Adam Śliwa

|

MGN 12/2011

publikacja 03.03.2012 11:09

Drewniane domki w kształcie indiańskich tipi, skandynawska muzyka, stado danieli pasące się za płotem i łąki bez żadnych domów aż po horyzont. Tak wygląda królestwo Andrzeja Woźniaka i jego podopiecznych: reniferów, danieli, dzików, królików.

Rudolf - brązowonosy Rudolf na smyczy. W centrum miasta robi naprawdę duże wrażenie fot. ROMAN KOSZOWSKI

TRZESZCZKA
Przy bramie gospodarstwa wita nas… bocian. Spokojnie przechadza się po swoim wybiegu. – To Wojtek, trafi ł do nas po wypadku  – tłumaczy pan Andrzej. – Ale już dochodzi do siebie i może za rok odleci do swoich – dodaje. Nieco dalej, przy płocie, biega i beczy malec mufl ona. Dopiero butelka ze smoczkiem i zmielonym zbożem uspokaja głodnego. Po chwili po prawej stronie wyłaniają się renifery. To z powodu nich tu jesteśmy. Wyglądają dokładnie jak w bajkach czy filmach. Duże poroża pokryte jeszcze futerkiem, małe ogony i charakterystyczne pyszczki. – Teraz mają najładniejsze umaszczenie, srebrnobrązowe – wyjaśnia właściciel. Latem wyglądają mniej ciekawie. Są prawie całkiem czarne. Każdy krok renifera to jakby trzask łamanych gałęzi. – To dlatego, bo renifery mają w stawie skokowym trzeszczkę, która wydaje ten charakterystyczny dźwięk – tłumaczy Andrzej Woźniak. To ich bardzo ważna i potrzebna cecha. Szczególnie w środowisku naturalnym reniferów, gdy w zupełnej ciszy poruszają się przede wszystkim po śniegu. Oprócz tego, poza porą godową, renifery nie wydają żadnych dźwięków. – Dzięki trzeszczce renifer wie, że koledzy są obok i jest bezpiecznie – tłumaczy pan Andrzej. – Gdy na przykład renifer zatrzymuje się i zaczyna jeść, i nagle wokół niego robi się coraz ciszej, to znaczy, że coś niebezpiecznego się dzieje albo, co znacznie gorsze, został sam, a wtedy szybko powinien uciekać, bo sam się nie obroni.

ZIMOLUBNE
W Europie nie ma ani jednego renifera żyjącego na wolności. Od tysięcy lat ich hodowlą zajmują się Samowie, lud mieszkający na północy Skandynawii. Stamtąd pochodzą też polskie renifery. Teraz w Czelinie są już pierwsze renifery urodzone w Polsce. Mimo to zachowały przyzwyczajenia spod koła polarnego. – Na przykład, gdy spadnie pierwszy śnieg, wybiegają i bawią się nim, tarzają, prychają, robiąc fontanny, aż trudno słowami opisać, ile jest przy tym śmiechu. Są naprawdę zachwycone – przyznaje gospodarz. – W lecie czują się gorzej. Są chudsze, przeszkadzają im insekty, upał. Często wchodzą do wanny z wodą i chłodzą sobie po kolei nogi. Niezwykle rzadko wśród reniferów zdarza się, że urodzi się biały renifer. Kiedy tak się stanie, jest on traktowany z ogromnym szacunkiem przez Samów jako bardzo wyjątkowy.

GWIAZDY
Renifery z Czelina są oswojone. Dzięki długim spacerom zwierzęta przyzwyczajone są do ludzi, samochodów, dźwięków miasta. Rudolf, jeden z reniferów, występował już nawet w telewizyjnej reklamie. Był bardzo grzeczny, omijał wszystkie kable i odpowiednio pozował. Jak prawdziwa gwiazda. Jedynym problemem było to, że nie pozwolił oddalić się swojemu opiekunowi. – Gdy choć na chwilę znikałem mu z oczu, wpadał w panikę – śmieje się Andrzej Woźniak. – Gdy wracałem, to przednimi nogami rzucał mi się na szyję. Drugim wyjątkowym reniferem jest Wiktor. Najlepiej jeździ w zaprzęgu. Wystarczy delikatny ruch wodzami i od razu skręca tam, gdzie trzeba. – Wiele kilometrów przejechaliśmy razem lasami – wspomina opiekun nietypowego stada. – Tak dobrze słuchający renifer zdarza się bardzo rzadko – dodaje. – Zazwyczaj zostaje on przewodnikiem całego stada. Renifery są bardzo towarzyskie. Najlepiej czują się w stadzie. Gdyby ktoś spróbował przywieźć ze Skandynawii tylko jednego renifera, to po kilku miesiącach umrze z powodu samotności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.