Załatwione z góry

Krzysztof Błażyca

|

MGN 02/2009

publikacja 18.01.2012 14:03

Piotr ma wymarzoną pracę. Magda wykłada na uczelni. Marysia studiuje w Londynie. Wszystko załatwił im Pan Bóg.

Załatwione z góry Mama Anna i tata Marian od ponad roku cieszą się wnukiem Szymkiem fot. HENRYK PRZONDZIONO

Mieszkają w Katowicach. Mama Anna, tata Marian i ich dzieci: Magda, Marysia, Piotr z żoną Olą i małym Szymkiem, Kuba, Marta i Jan. Jedna z tysięcy wielkomiejskich rodzin...

Praca
Kiedy Magda pierwszy raz wyjeżdżała jako wolontariuszka na Ukrainę, nie wiedziała, czy Pan Bóg tego chce. I dostała odpowiedź. – Otrzymałam zaproszenie od znajomego księdza z Ukrainy – śmieje się. – Po jednym z powrotów nie miałam żadnych pieniędzy – opowiada. – Dzień później ktoś podarował mi tysiąc złotych. Na Ukrainie Magda była kilka razy. W tym czasie skończyła studia, zrobiła doktorat. Ostatni rok też spędziła na Ukrainie. Pomagała w prowadzeniu rekolekcji, miała wykłady dla studentów. Po powrocie do Polski szukała pracy. Bez rezultatu. – 16 października, w rocznicę wyboru Jana Pawła II, pojechałam na sympozjum poświęcone jego osobie – wspomina. – Poprosiłam go o pomoc... Jeszcze tego samego wieczoru zadzwonił telefon. W Opolu potrzebny był wykładowca katolickiej nauki społecznej.

Szkoła i dziecko
Piotr, mąż Oli, pracuje w szkole muzycznej. – Ta praca to dla mnie jasny znak Opatrzności – mówi z przekonaniem. – Studia kończyłem w czerwcu, a w lipcu był nasz ślub. Oboje z Olą nie mieliśmy pracy. Złożyłem papiery do swej byłej szkoły muzycznej, choć było bardzo mało prawdopodobne, by mnie tam przyjęli. I co? Przyjęli. – Akurat trzeba było zastąpić nauczyciela, który kiedyś mnie uczył – śmieje się Piotr. – Na dodatek pracę mam 15 minut od domu. Gdy po ślubie dowiedzieli się, że są trudności aby mogli mieć dzieci, to oprócz wizyt u lekarza pojechali do Ziemi Świętej. – Niedaleko Betlejem, w Grocie Mlecznej, modliliśmy się o dziecko. Wkrótce potem Ola została mamą. Niestety dzień porodu odwlekał się, co było coraz groźniejsze dziecka. Postanowili pomóc Oli i dziecku. – Tata otworzył Słowo Boże i przeczytał: „Czuwajcie i módlcie się” – opowiadają. No to czuwali. Nawet Marysia przyleciała z Londynu. Szymek urodził się na drugi dzień.

Studia, rodzice i dzieci
Marysia rysuje, maluje, kocha śpiew. Studiowała angielski, ale czuła, że to nie to. Fascynował ją jazz, więc razem z Piotrem założyli duet jazzowy. – Nie pomyślałam nawet, że kiedyś będę się uczyć jazzu – mówi. – I to jeszcze w Londynie! – dodaje. – Kiedy po roku nauki w Krakowie znajomi zaproponowali, bym zdawała na studia do Londynu, to był dla mnie kosmos – śmieje się. Swoje i Piotra nagranie posłała na uczelnię bez specjalnej nadziei na odpowiedź. I... dostała się! Dziś jest na drugim roku. – Dla mnie największym znakiem troski Pana Boga są moi rodzice – mówi szczerze Marta, najmłodsza z rodzeństwa. – A dla nas nasze dzieci – uśmiecha się pani Anna.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.