Udana akcja

MGN 04/2009

publikacja 16.01.2012 12:32

Nie ma sytuacji bez wyjścia. Bóg może i chce człowieka wyratować. Wystarczy wyciągnąć do Niego ręce i serce. – Jestem przekonany, że modlitwa może zmienić wszystko, może nas uratować przed nieszczęściem, jakim jest grzech – powiedział Tim Guénard, jeden z uratowanych przez Boga.

ks. Kazimierz Orzechowski   ks. Kazimierz Orzechowski
aktor
fot. Józef Wolny
ks. Kazimierz Orzechowski

aktor

Pamiętam taką dramatyczną sytuację: byłem bardzo ciężko chory na raka trzustki. Wylazłem jakoś z tego i żyję, ale wtedy bardzo cierpiałem. Otaczała mnie jakaś duchowa pustka, ciemność.

Przyszli znajomi aktorzy i klepią mnie po ramieniu: „Módl się Kaziu, trzymaj się, Pan Bóg Ci pomoże!”. Zdenerwowałem się: „Dajcie mi spokój! Nic mi już nie pomoże! Nie chcę waszej modlitwy! Ona nic nie zmieni! Mam już dosyć”.

Ja, kapłan katolicki, czułem, że schodzę do piekła, że otwierają się przede mną bramy otchłani. Spocony pomyślałem: Jezus, Maria, gdybym miał teraz umrzeć, to chyba moje sumienie skazałoby mnie na piekło. Bo to przecież nie Pan Bóg cię skarze, ale sam wybierasz! Leżę i czuję, że dotykam piekła.

I tylko resztką sił uchwyciłem się kurczowo Bożego miłosierdzia i krzyknąłem: „Jezu, ratuj!”. I w tej samej chwili poczułem, jak chwyta mnie Jego ręka. Natychmiast! Dziś wiem, że gdybym był w największym piekle życia, wystarczy krzyknąć: „Ratuj, Jezu!” i On mnie natychmiast wyciągnie.

Rafał Tichy   Rafał Tichy
publicysta, redaktor pisma "44"
fot. JAKUB SZYMCZUK
Rafał Tichy

publicysta, redaktor pisma „44”

Byłem młodym wysportowanym człowiekiem. Studiowałem na uczelni katolickiej, czytałem mnóstwo książek, w tym św. Augustyna i Tomasza. Chodziłem i na imprezy, i do kościoła. W pewnym momencie tej sielanki choroba sprawiła, że w ciągu trzech tygodni schudłem 20 kilo. Koszmar. Wydawało mi się, że umrę. Wisiała nade mną śmierć. Cały świat mi się rozpadł. Poczułem się oszukany. Pamiętam, że szedłem ulicą i cały świat był czarny.

Przestały smakować książki, nie chciało mi się studiować, iść na imprezę, zakochiwać, bo może za miesiąc umrę. Miałem iść na uczelnię, ale w połowie Lasku Bielańskiego pomyślałem sobie: „Po co? Co to da?”. Błąkałem się po lesie, miałem nawet myśli samobójcze i w pewnym momencie wpadłem na znajomego księdza. Zacząłem się mu żalić.

Myślałem, że mnie poklepie po ramieniu. A on wypalił: „Rafał, powinieneś cieszyć się z tego stanu. To ważna chwila!”. Co za bezczelność! – pomyślałem. Czekałem na słowa pocieszenia, a on mówi: „To Twoja szansa!”. To spotkanie spowodowało, że poszedłem do kościoła. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem: „Jestem lekarzem, przychodzę do tych, którzy są chorzy”. Zrozumiałem. To znaczy: „Jest Zbawiciel! Jest ratunek!”. Uczepiłem się tych słów jak wariat.

Maciej Sikorski   Maciej Sikorski
agent nieruchomości
fot. ARCHIWUM MACIEJA SIKORSKIEGO
Maciej Sikorski

agent nieruchomości

Całe moje życie obracało się wokół filozofii New Age. Wyjechałem nawet do Wiednia, by lepiej poznać hawajską technikę medytacyjną. Upadałem coraz bardziej. Ale z czasem coś we mnie pękało. Zacząłem odczuwać ogromną bliskość Jezusa i pragnienie poznania Go. Na koncercie chrześcij ańskiej grupy Frühstück wokalista zaprosił do modlitwy wszystkich, którzy chcą przyjąć Jezusa jako Zbawiciela. Podszedłem do sceny.

To był najważniejszy krok w moim życiu. Zaufałem Bogu. Zacząłem uczyć się wszystkiego od początku. Poczułem się absolutnie szczęśliwy i bezpieczny. Ze zdumieniem odkryłem, że On nigdy mnie nie opuścił.

Przez całe życie szukałem metody, by wiedzieć, co jest dobre. Wpadłem po uszy w tarota, numerologię, astrologię, kilka ścieżek w hinduizmie, medytację i jogę, praktyki oddechowe, reiki, tai chi i metodę Silvy.

Nigdzie nie znalazłem odpowiedzi. Odnalazłem Boga żywego. Nie energię, świadomość czy stan umysłu, ale kochającą Osobę! Kiedyś szczytem moich marzeń było oglądanie Oceanu Indyjskiego. To nic wobec przytulenia się do trójki moich dzieci!

Tim Guenard   Tim Guenard
farmer francuski
fot. JÓZEF WOLNY
Tom Guenard

farmer francuski

Miałem trzy lata, gdy mama wywiozła mnie poza miasto, przywiązała sznurem do słupa i odjechała. Byłem dla niej balastem w jej nowym życiu. Nie pocałowała mnie, nie pomachała na pożegnanie. Zapamiętałem tylko jej białe, znikające w oddali buty. Znaleziono mnie nad ranem przerażonego i zmarzniętego, i zawieziono do ojca. Dorastałem w nienawiści. Do matki, do ojca, który tak strasznie mnie pobił, że na trzy długie lata trafi łem do szpitala. Nie w yobrażałem sobie, bym mógł mu kiedyś przebaczyć. Byłem opętany przez nienawiść.

Postanowiłem zostać bokserem, bo myślałem, że kiedyś go zabij ę. Na szczęście spotkałem człowieka wierzącego w żywego Boga. Zacząłem słuchać księdza, który ciągle opowiadał mi o przebaczeniu. Wściekałem się – bardzo mnie denerwował. W kółko ględził o ty m samy m. Trwało to bardzo długo. To było jak młot, który kuje żelazo. I choć niby nic się nie dzieje, żelazo powoli pęka...

Na początku próbowałem przebaczyć tylko rozumem – bo tak trzeba, ale to nie zbliżyło mnie do ojca. Poszedłem do niego dopiero wtedy, gdy się nawróciłem. Powiedziałem: rozpocznijmy wszystko od nowa. Ale on nie umiał. Gnębiło go to, co zrobił w moim życiu. Przebaczenie to nie jest magia. To Pan Bóg. On bardzo powoli, kropla po kropli, wlewa w nas pokój wewnętrzny. Przez trzy i pół roku wysyłałem do ojca kartki pocztowe.

Pisałem o tym, co przeżyłem, o mojej rodzinie, o dzieciach. Nie było to łatwe, ale wiem, że warto. Bo okazało się, że powoli zaczęło się w nim coś zmieniać. Przestał wracać do przeszłości. Jestem przekonany, że modlitwa może zmienić wszystko, może nas uratować przed nieszczęściem, jakim jest grzech.

To nieprawda, że dzieci alkoholików muszą pić, a dzieci z rozbitych małżeństw nigdy nie stworzą dobrych związków. Nie! Każdy jest jedyny, niepowtarzalny. Nie jestem sumą genów matki i ojca. Jestem dzieckiem samego Boga, mojego Zbawiciela!

Paweł Bębenek   Paweł Bębenek
kompozytor muzyki liturgicznej, śpiewak, dyrygent
fot. ROMEK KOSZOWSKI
Paweł Bębenek

kompozytor muzyki liturgicznej, śpiewak, dyrygent

Spacerowałem z kumplem po mieście. Patrzymy, idą dwie ładne, sympatyczne dziewczyny. Podeszliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa, jakaś herbata, ciasto. Rozstaliśmy się, ale ja postanowiłem iść krok w krok za jedną z nich: Laurą. Patrzę, ona wchodzi do kościoła dominikanów. Wszedłem za nią. Trafiłem na Mszę. Zacząłem się zastanawiać: „O co chodzi? Dla Kogo to wszystko?”. Coraz częściej tu przychodziłem. Na początku ze względu na Laurę. Potem zacząłem śpiewać i związałem się ze scholą.

Laura zaczęła mnie uczyć muzyki od podstaw, pokazy wała, jak rysować klucze wiolinowe. Po latach Laura została moją żoną, a ja nigdy nie przy puszczałem, że zostanę... kompozytorem. Uczyłem się, jak rodzice przykazali, na technika elektryka. Moją pierwszą kompozycją była muzyka do Psalmu 34 z pierwszej płyty: „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan”. Płyta powstała w bardzo trudnym dla mnie czasie. Popełniałem mnóstwo błędów, krzywdziłem innych. To był taki czas mojego krzyku do Pana Boga, tęsknoty, by do Niego wrócić. Postanowiłem pojechać na tygodniowe rekolekcje. Całkiem sam.

Po trzech dniach tata musiał mnie przywieźć spod Rzeszowa do szpitala w Krakowie. Tak rozbolała mnie głowa, że zasłabłem. Zapalenie mózgu – orzekli lekarze. Z czegoś takiego się nie wychodzi. Leży się do końca życia albo ląduje na wózku. Tydzień leżałem w śpiączce! Gdy się przebudziłem, nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Nie pamiętałem, gdzie mieszkam. To był niesamowicie trudny czas dla żony, dla trojga małych dzieci. Ale powoli wychodziłem z tego.

Chciałem już wracać do domu, gdy usłyszałem nowy werdykt: sepsa. Kolejny cios. Choroba kompletnie przewartościowała moje życie. To była solidna lekcja. Zapalenie mózgu było błogosławieństwem. Bóg mnie uzdrowił chorobą. Choroba mnie uratowała. Zacząłem zupełnie nowe życie. Przestałem planować. Zacząłem ufać. Rzuciłem się w Jego objęcia. Wiem, że nie ma innej opcji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.