Sposób na udane życie

Rozmawiała Gabriela Szulik

|

MGN 01/2012

publikacja 15.02.2012 10:59

O pierniczkach dekorowanych w Adwencie, pisaniu książek i o tym, co najważniejsze w życiu specjalnie dla Małego Gościa znana autorka książek dla dzieci i młodzieży Małgorzata Musierowicz i jej córka Emilia Kiereś.

Sposób na udane życie Archiwum domowe Małgorzaty Musierowicz

Mały Gość: – Czy w dzieciństwie bawiły się Panie w pisanie książek?
Małgorzata Musierowicz:
– Tak! I to od wczesnego dzieciństwa. I ja, i mój młodszy brat Staś – teraz słynny poeta, pisarz i krytyk literacki Stanisław Barańczak – wydawaliśmy domowym sposobem książeczki ręcznie pisane, ilustrowane i zszywane, a przeznaczone dla naszej Mamy.
Emilia Kiereś: – Ja też bawiłam się w pisanie i ilustrowanie książek. Myślę, że większość małych dziewczynek chce robić to, co ich mamy. Moja mama pisała, i ja pisałam. Mama do dziś przechowuje całe sterty tej mojej pierwszej pisaniny. Co zabawne – od tamtej pory aż do napisania mojej pierwszej książki, „Srebrny dzwoneczek” nie stworzyłam chyba żadnego opowiadania!

A pamiętnik też Panie pisały?
MM: – Kiedyś – jako uczennica – zaczęłam pisać coś w rodzaju dziennika, ale bardzo szybko mi to obrzydło. Wydało mi się strasznie nudne zapisywanie tego, co już się wydarzyło. Nie lubię stać w miejscu, pociąga mnie akcja. I bardzo szybko okazało się, że zamiast notować codziennie wydarzenia, zaczynam tworzyć barwne fabuły! To już nie był ani dziennik, ani pamiętnik…
EK: – Ja, przeciwnie, bardzo lubiłam pisać pamiętnik, pisałam go nawet przez kilka podstawówkowych lat, ale któregoś razu przeczytałam najstarsze zapiski i stwierdziłam, że w ogóle mnie nie interesują. Uznałam więc, że dalsze prowadzenie dziennika nie ma sensu. I chyba po prostu z tego wyrosłam.

Czy już wtedy odkryły Panie w sobie talent pisarski?
MM:
– Odkryli go moi nauczyciele w liceum! Polonista, profesor Latawiec, powiedział mi kiedyś: Myślę, że twoja przyszłość – to pisanie książek. I będziesz sama je ilustrować! Podobnie powiedział nasz wychowawca, fizyk, profesor Węgrzynowicz.
W odpowiednim momencie życia słowa tych mądrych wychowawców po prostu mi się przypomniały, dodały skrzydeł i zdecydowały o mojej przyszłości.
EK: – Ja nie pamiętam, jak dokonałam tego odkrycia, i czy w ogóle go dokonałam. Pisanie zawsze było dla mnie zabawą i przychodziło mi łatwo. To, że po skończeniu studiów polonistycznych zaczęłam redagować książki, tłumaczyć je i wreszcie pisać, wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym. Tak, jak gdyby nie mogło być inaczej.

Czytała Pani swoim dzieciom książki napisane przez siebie?
MM:
– Czytałam im wiele książek, także swoje. Ale bez przesady, nie zamęczałam nikogo własnymi dziełami.

A czy dzieci czytały książki napisane przez mamę?
EK:
– Ja przeczytałam wszystkie książki mamy, i to niejeden raz. I wciąż do nich wracam.

Kiedy Pani Emilia wiedziała, że tak jak mama, będzie pisać książki?
EK:
– Zawsze pisało mi się łatwo, ale nigdy nie planowałam, że będę pisać książki. Owszem, chciałam z nimi pracować, ale myśl o tym, żeby je PISAĆ, w ogóle nie przychodziła mi do głowy. Aż tu nagle któregoś razu pojawił się pomysł (nie wiadomo, skąd!), który wydał mi się wart opisania. Tak powstał „Srebrny dzwoneczek”, moja pierwsza książka dla dzieci. Zresztą pomysł na „Brata” przyszedł niemal równocześnie z tym pierwszym. I już. I zaczęłam pisać.

Czy w książkach Pań może się znaleźć na przykład prawdziwa sąsiadka?
MM:
– Ja raczej tego unikam. Lubię wymyślać, tworzyć, dawać upust fantazji. Ale jeśli nawet zainspiruje mnie jakaś prawdziwa postać, i tak w trakcie pisania jej cechy całkiem mi się odmieniają.
EK: – Dużo ciekawiej jest wymyślić postać od zera. Można z nią wtedy zrobić wszystko, co się chce, a to przy pisaniu jest potrzebne.

Czy książki Pani Emilii tak jak mamy, też zawsze kończą się szczęśliwie?
EK:
– Kto ciekaw – niech przeczyta! Nie mogę zdradzać zakończeń…

Podobno w domu Musierowiczów do tej pory robi się specjalne ozdoby na Boże Narodzenie?
MM:
– Ależ oczywiście! To wyzwanie dla każdej mamy, zwłaszcza dla tej, która jak ja jest plastyczką. Moja specjalność to szopka wyrzeźbiona z piernikowego ciasta albo piernikowe anioły, wieszane na czubku choinki. Bardzo lubię robić aniołki i ptaszki. Wszystko to opisałam w książce „Na Gwiazdkę” i zamieściłam wykroje, żeby Czytelnicy sami zrobili ozdoby choinkowe. I robią! A nawet mi je przysyłają!
EK: – Dla mnie nie ma Adwentu bez robienia ozdób na choinkę i bez pieczenia i dekorowania pierniczków! Kiedyś robiłam to z rodzeństwem i rodzicami, dziś z mężem i córeczką. Lubimy wycinać z tektury całe rzędy kamieniczek. Każda jest inna. Okienka podklejamy kolorowymi kalkami. A potem stawia się za tym świeczki i domki ożywają. W niektórych widać postacie, w innych choinki…

Jak świętuje się w domu Musierowiczów?
MM:
– Po Bożemu i zgodnie z tradycją. Na Boże Narodzenie czeka się cały rok. Jest więc bardzo uroczyście, radośnie i gwarno. Spotyka się cała duża rodzina, od prababci po prawnuki. Jest sianko pod obrusem, i czytanie Ewangelii, i dzielenie się opłatkiem, i dwanaście tradycyjnych potraw, i kolędy, wspólnie grane i śpiewane.

Co w Waszych rodzinach jest najważniejsze?
MM:
– Musi być zgoda i miłość. I warto się nad tym trudzić, i ten trud dla rodziny nigdy nie jest uciążliwy.
EK: – Najważniejszą rzeczą w rodzinie – i chyba w ogóle w życiu – jest to, żeby nie myśleć przede wszystkim o sobie. Trzeba myśleć o innych, o tym, co czują. Wtedy każdy w rodzinie staje się tak samo ważny i tak samo potrzebny.

A o co trzeba dbać najbardziej?
EK:
– O zgodę. O miłość. I o prawdę.
MM: –  I żeby nikogo nie skrzywdzić. Żeby żyć w zgodzie z Bożymi przykazaniami. Nie ma lepszego sposobu na udane życie.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.