Jak mój tata

Gabriela Szulik

|

MGN 12/2011

publikacja 17.11.2011 08:00

Rozmowa z księdzem prałatem, Konradem Krajewskim, ceremoniarzem papieskim

Ks. Prałat Konrad Krajewski Ks. Prałat Konrad Krajewski
Henryk Przondziono/GN

Mały Gość: – Podobno Jan Paweł II, kiedy był małym chłopcem, miał kłopoty z porannym wstawaniem i wtedy tata poradził mu modlitwę do Ducha Świętego. W Watykanie Ojciec Święty też wstawał bardzo wcześnie. Kto go budził?
Ks. Prałat Konrad Krajewski:
– Nie wiem, jak wyglądała pobudka Ojca Świętego – o tym musieliby powiedzieć jego sekretarze, ale wiem na pewno, że ta modlitwa do Ducha Świętego istniała. Podczas jednego ze spotkań z młodzieżą Papież o niej wspominał, mówiąc, że wskazał mu ją jego ojciec.

Był Ksiądz przy Ojcu Świętym przez siedem ostatnich lat jego życia…
– Tak, byłem podczas większości Jego pielgrzymek od 1998 roku. Od roku 2000 Ojciec Święty słabł coraz bardziej. Wszyscy to zauważali.

Widać to było na przykład, gdy Ojciec Święty odprawiał Mszę św.
– Wiele razy z powodu bólu Ojcu Świętemu trudno było się modlić. Bywało, że chciał uklęknąć, ale kolana już na to nie pozwalały, już „nie trzymały”. Jednak wiosna, którą Ojciec Święty miał w sercu, młodość ducha, kazały Mu zachowywać postawy modlitewne, jakie wyniósł z domu, jakie widział u swoich rodziców, zwłaszcza u taty. Tym bardziej, gdy w pobliżu był Najświętszy Sakrament – wtedy Ojciec Święty zawsze chciał przyklęknąć.

Czy ceremoniarze pomagali wtedy Ojcu Świętemu?
– Wielokrotnie opowiadałem o ostatnim Bożym Ciele: jechaliśmy na platformie samochodu od bazyliki św. Jana na Lateranie w kierunku Santa Maria Maggiore. Ojciec Święty kilka razy dawał znak, że chce uklęknąć, choć doskonale wiedział, że to prawie niemożliwe. Kiedy przynaglił nas – ceremoniarzy – po raz trzeci, wskazując na obecny tu Najświętszy Sakrament, pomogliśmy Mu uklęknąć. Trwało to dosłownie kilka sekund, bo choroba nie pozwalała, by dłużej trwał w tej postawie przed Bogiem.

Czy Ojciec Święty skarżył się czasem, że coś go boli?
– Ojciec Święty nigdy nam nie mówił, że cierpi, nigdy się nie skarżył. To było tak widoczne, że nie musiał nikomu o tym mówić. Przecież każda mama, patrząc na swoje chore dziecko, które jeszcze nie potrafi mówić, doskonale wie, że coś mu dolega. Pamiętam, jak podczas kanonizacji Ojca Pio w 2002 r., Papież był bardzo niecierpliwy. Siedząc na swoim fotelu nie mógł znaleźć pozycji, w której by Go nic nie bolało. Nachyliłem się wtedy do Ojca Świętego – oczywiście, z wielkim trudem szukając odpowiednich słów – i zapytałem, czy mógłbym Mu w czymś pomóc? Ojciec Święty spojrzał na mnie i powiedział: „Mnie już nie można pomóc. Mnie już wszystko boli”.

Zawsze mnie zadziwiało, kiedy podczas pielgrzymek, Ojciec Święty klękał i zaczynał modlitwę, i wyglądało to tak, jakby kamery i fotoreporterzy wokół niego nie istnieli.
– Tak dokładnie było. Ojciec Święty doskonale wiedział, że staje przed Bogiem, od którego wszystko zależy i któremu chce wszystko oddać.
My wiedzieliśmy, że to najważniejsza chwila. Był tylko On i Bóg. Ale taki był również wtedy, kiedy nikt na Niego nie patrzył. W zakrystii nie zdarzyło się, żeby Ojciec Święty od razu ubierał się i wychodził do ołtarza. Najpierw klękał, głowę wkładał w dłonie i opierając się na łokciach, zastygał w modlitwie. Nigdy nie wiedzieliśmy, jak długo to potrwa. Nieraz sekretarz Ojca Świętego dawał znak, że już czas rozpocząć Mszę św., że czekają tysiące ludzi. Jednak ta rozmowa z Bogiem była ważniejsza.

Co w takich chwilach myśleli ceremoniarze Papieża?
– Patrząc na Ojca Świętego, też się modliliśmy. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem, jak modli się Papież, byłem zawstydzony. Po powrocie do domu zastanawiałem się, czy właściwie potrafię się modlić? A może Pan Bóg w moim życiu nie jest jeszcze najważniejszy?
Jeśli ktoś z nas miałby okazję stanąć teraz np. przed jakimś prezydentem, to cały byłby skupiony na tym spotkaniu. A kiedy idziemy do kościoła, żeby spotkać się z Bogiem, zdarza nam się bardzo często myśleć o wielu innych rzeczach. Dla Ojca Świętego najważniejszym „prezydentem” był Bóg.

Kiedy Papież się tego nauczył?
– On to wynosił z domu. Może właśnie dzięki tej modlitwie do Ducha Świętego, którą polecił mu ojciec i którą tak często odmawiał…? Myślę, że bardzo ważne było również to, że widział jak się modli jego ojciec. To jest dokładnie tak, jak czytamy w Ewangelii: kiedy uczniowie widzieli, jak modli się Jezus, od razu Go poprosili: „Naucz nas modlić się”. Patrząc na Ojca Świętego, przeżywaliśmy to samo.

Pewnie Ksiądz będąc dzieckiem też miał takiego nauczyciela?
– Jestem pewien, że wstąpiłem do seminarium dzięki postawie mojego ojca, choć właściwie… nigdy z moim tatą się nie modliłem. W kościele każdy miał „swoje” miejsce: tata siedział w ławce, ja byłem ministrantem. Pamiętam jednak, że mój tata – ten, który prowadził samochód, potrafił naprawić żelazko, przychodził późno z pracy, który był dla mnie wszystkim – zawsze przed pójściem spać, pewny, że z bratem już śpimy, wchodził do naszego pokoju i klękał przed obrazem Pana Jezusa niosącego krzyż. Mój „wielki” tata klęcząc, coś szeptał. Nie wiedziałem co, ale zapamiętałem na zawsze, że nie poszedł spać, dopóki nie powiedział czegoś Bogu. To była dla mnie największa lekcja modlitwy. Później, kiedy już przyjechałem do Watykanu i zobaczyłem modlącego się Ojca Świętego, od razu sobie pomyślałem: to zupełnie jak mój tata.

Co zmieniło się w życiu Księdza przez tyle lat przebywania z Ojcem Świętym?
– Kiedy z arcybiskupem Marinim, ceremoniarzem Jana Pawła II i przez jakiś czas także Benedykta XVI, dowiedzieliśmy się o dacie beatyfikacji, następnego dnia pojechaliśmy do Asyżu. Arcybiskup podczas dość długiej drogi zdrzemnął się. W pewnej chwili, gdy nieco mocniej przyhamowałem, obudził się, podniósł głowę i powiedział: „Konrad, jeśli Ojciec Święty, Jan Paweł II jest święty, to przecież i my jesteśmy trochę święci. To i na nas trochę tej świętości musiało „przejść”. Przecież Go dotykaliśmy, rozmawialiśmy z Nim, tyle lat przy Nim byliśmy… Niemożliwe, żebyśmy nie byli przez to choć trochę lepsi, piękniejsi”. I… z powrotem zasnął.

Świętość promieniuje?
– Oczywiście, że tak. Ci, którzy uczestniczą w Roratach lub innej Mszy św., przyjmują sakramenty, modlą się przed Najświętszym Sakramentem, „dotykając” w ten sposób Pana Boga, stają się podobni do Tego, z Kim przebywają. Jan Paweł II miał taką piękną „definicję” przyjaźni: „moim przyjacielem jest ten, dzięki któremu staję się lepszy, piękniejszy”. Jeśli więc z Mszy św. roratniej wychodzę lepszy, to znaczy, że Ten, u Kogo byłem, Komu poświęciłem swój czas jest moim prawdziwym przyjacielem. Tak mogę zawsze powiedzieć o Panu Jezusie, bo ile razy się z NIM spotykam, tyle razy z tych spotkań wychodzę piękniejszy. Cieszę się, że mogę tak mówić także o Janie Pawle II, bo dzięki Niemu, przez to, że był znakiem Pana Boga na ziemi, ja mogłem stać się lepszy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.