nasze media MGN 11/2024

Franek Fałszerz

|

MGN 06/2005

dodane 01.06.2012 13:47

Ku pokrzepieniu serc

Jan Matejko (1938-1893), „Hołd pruski”, 1882

Jeśli pochodzisz z ubogiej rodziny, w której nikt nie zajmował się malowaniem, jeśli masz słaby wzrok, nauczyciele marudzą, że nic z ciebie nie będzie, a koledzy w klasie wyśmiewają – to może będzie z ciebie drugi Matejko? Z Janem Matejko faktycznie tak było. Chucherko takie, ubrane w przerobiony po starszym bracie żakiet, nie budziło podziwu. Gdy Jaś chciał się czemuś dokładnie przyjrzeć, musiał przykładać do oka szkiełko. Szczególnie potrzebował tego sprzętu, gdy malował, a robił to z zapamiętaniem. Od dzieciństwa rysował i wycinał z papieru żołnierzyki, szkicował, malował. Ojciec, nauczyciel muzyki, próbował zainteresować syna fortepianem, ale w końcu dał za wygraną i zapisał do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.

Ku pokrzepieniu serc   Jan Matejko (1938-1893) Tu już zauważyli ludzie, że ten lekceważony chłopaczek coś jednak potrafi. Ale od tego nie przybyło mu środków do życia. Musiał zarobić na farby i pędzle, więc malował szyldy i dekoracje. W 1857 roku, gdy miał 19 lat, zarobił wreszcie na normalne okulary. Mógł wyrzucić szkiełko i miał obie ręce wolne. Dwa lata później wynajął w Krakowie pracownię, ale trochę uwierała w biodrach. No, może nie była aż tak mała, ale większe obrazy Matejko musiał zwijać i malować po kawałku, bo się nie mieściły w izbie. Nie stać go było na sztalugi – opierał ramy o krzesła.

Oszczędzał na jedzeniu. Jadał kupowane za grosze bułki, twarde jak serce przeciętnego nauczyciela matematyki. Dzięki tym wyrzeczeniom wymalował sobie wreszcie jakąś lepszą sytuację. Jego obrazy zaczęły mu przynosić sławę i pieniądze. Jak pewnie wiecie, Matejko malował „ku pokrzepieniu serc”. A trzeba je było pokrzepiać, bo Polska od dziesięcioleci trwała pod zaborami. Jednym z tych potężnych, pokrzepiających obrazów jest ten, który tu wziąłem do obróbki. To „Hołd pruski”. Miło było Polakom bez swojego państwa popatrzeć, jak to kiedyś przed polskim królem klęczał Prusak. Jak wiecie (a przynajmniej wasi nauczyciele historii myślą, że wiecie), fakt taki miał miejsce w Krakowie w 1525 roku.

Król Zygmunt zezwolił wtedy pokonanym krzyżakom przefarbować się w protestantów i stworzyć podległe sobie księstwo. Na dowód, że dawni Krzyżacy uznają zwierzchność polskiego króla, ich były wielki mistrz, Albrecht Hohenzollern, grzmotnął na okute żelazem kolana. Złożył przysięgę, że będzie posłuszny, grzeczny i w ogóle. Wydawało się, że to niezły interes, ale jak wiadomo, z Krzyżakami dobre interesy robili tylko inni Krzyżacy. Po stu latach Prusy już nie były takie grzeczne, a jeszcze później Polskę, której miały podlegać, rozebrały sobie do spółki z Rosją i Austrią.

Tylko że w 1525 roku mało kto mógł to przewidzieć. Hołd był chwilą wielkiego triumfu, choć dzisiaj wiadomo, że należało po prostu odebrać Krzyżakom ich ziemie i byłby spokój. Tylko że teraz to łatwo być mądrym. Wtedy tylko nieliczni przeczuwali, co się stanie. Za jednego z nich uważa się błazna Stańczyka. Matejko namalował go u stóp króla. Wygląda jak głupek, ale to tylko pozory. Na oryginale w krakowskich Sukiennicach dostrzeżecie jego pełen smutku wzrok, który mówi, że ludzkie triumfy są bardzo nietrwałe. W obrazie macie 8 fałszerstw. Pozdrawiam tragicznie.