Tshukudu – Dom Białego Nosorożca

Monika Łoboda

publikacja 28.02.2008 14:50

Właścicielka farmy Tshukudu - Ala Kuchcińska-Sussens, Polka, zaprasza nas, misjonarzy, do odwiedzenia tego niezwykłego miejsca, niedaleko Kruger Parku - największego parku narodowego w Południowej Afryce.

Tshukudu – Dom Białego Nosorożca

Dzień jest upalny. Droga pomarańczowa otoczona buszem afrykańskim wiedzie do lodge (coś w rodzaju pensjonatu). Kurz unosi się wraz emocjami, które niebawem zintegrują się z dziką przyrodą. Na miejscu zastaję kilka domków w stylu afrykańskim (tzw. lapa) z dachem pokrytą słomą. Samo ów mieszkanie oddaje niepowtarzalny klimat. Główna chata, w której mieści się recepcja, jadalnie i kilka pomieszczeń, sprawia wrażenie atmosfery dawnej Afryki, gdzie widok drewna, rzeźb afrykańskich na ścianach oraz przemili pracownicy pozwalają czuć się dobrze.

Nie miałam pojęcia kim jest Ala Kuchcińska – Sussens... Szczątki informacji docierały do mnie podczas tych dwóch dni. Wreszcie udało mi się poznać jakże piękną osobę, która swoim wdziękiem i życzliwością zarażała nas wszystkich. Ogromnie wdzięczna za zaproszenie, pełna radości i niesamowitych doświadczeń, wspominam dziś po raz kolejny wyprawę do rezerwatu Tshukudu...

Ala Kuchcińska – Sussens dnia 13 kwietnia 1940 roku została wywieziona na Syberię wraz z młodszym bratem Januszem i mamą. Ojciec dziewięcioletniej Ali – przedwojenny sędzia – miał szansę uciec i uniknąć okrutnych przeżyć w głębokiej Rosji. Ala wraz z rodziną spędziła trzydzieści dni w wagonie w nieludzkich warunkach, jadąc na północ. Trafili oni do obozu Polaków jako jedni z pierwszych. Mieszkali w ocieplanym torfem namiocie wśród stepów. Musieli kraść sól, aby przeżyć. Sprzedaż garnituru ojca pomogła uciec i wyruszyć dalej. Po czasie brat Ali i mama zachorowali na tyfus w Teheranie...

Kiedy wywożono polskie sieroty do Południowej Afryki, do Outshoorn, najpierw rodzina Kuchcińskich przez Mozambik trafiła do Północnej Rodezji (obecne Zimbabwe), następnie do Lusaki, a potem do Livingstone (Zambia). Tam Ala, jako 18 letnia dziewczyna opiekowała się dzieckiem. W tym czasie po raz pierwszy zobaczył ją Lolly Sussens, syn znanego białego myśliwego...
Od tamtej pory drogi ich zeszły się na zawsze. To była wspólna droga, która później wraz z synami Jankiem i Krzysiem, zaprowadziła aż do Tshukudu.
Wcześniej jednak zmieniali miejsca, pomysły, które zawsze były jakby jedyne, te pierwsze.
„W Zimbabwe jako pierwsi zorganizowali przejażdżki łódkami przy zachodzie słońca na rzece Zambezi. W Botswanie wygrali przetarg na otwarcie pierwszego lodgu w rezerwacie Chobe, w którym po odzyskaniu niepodległości przez Botswanę odwiedziła ich księżna Kentu.

Dodatkową atrakcją każdego z tych miejsc była wspaniała kuchnia Ali. Dziś w Tshukudu między afrykańskimi i światowymi przysmakami można również doświadczyć polskiego smaku.

W RPA Ala wraz z rodziną zamieszkała w Neilspruit, lecz pewnego dnia mąż Lolly na jej urodziny kupił farmę. To był początek nowego pomysłu i jednocześnie zapowiedź wielu ciężkich lat pracy na farmie Tshukudu czyli Domu Białego Nosorożca, bo to one pierwsze trafiły do tego rezerwatu.

Ala także posiada drugą farmę „Sussens heaven”, gdzie trzyma swoją ulubioną antylopę Charlie, czyli elanda, która jest największą antylopą zamieszkującą Afrykę.

Po naszym przybyciu do Tshukudu, nie mogę nadziwić się, że nagle tuż obok nas pojawia się najszybsze zwierzę świata - gepard - o przenikliwym acz spokojnym spojrzeniu. Savannah kładzie się i rozciąga piękne ciemnożółte futro w czarne cętki. Gdy się ją głaszcze, nieoczekiwanie zaczyna głośno mruczeć... jak kot, tyle, że ze wzmocnionym brzmieniem.

W trakcie tego popołudnia przyłącza się do nas przewodnik, który będzie towarzyszył nam przez dwa dni naszej przygody.

Wyruszamy na safari. Siedzimy w terenowym jeepie, oczywiście bez szyb czy jakichś zabezpieczeń. Jedynie strzelba naszego przewodnika jest w naszym zasięgu w razie nieplanowanych przygód...
Okolice są niesłychanie piękne. Sawanna z suchą, pomarańczową ziemią, podkreśla urok tejże wyprawy. Horyzont kończy się górami, który przybiera kolor niebiesko szary - świetnie podkreśla kontrast tejże rzeczywistości.

I tak dumając i zachwycając się przyrodą nagle zza drzew wyłaniają się antylopy. Są bardzo płochliwe, lecz ten krótki czas pozwala dokładnie im się przyjrzeć.
Za jakieś kilkanaście metrów dalej, choć nie mogę uwierzyć w to co widzę, dostojny nosorożec wraz z małym nosorożcem spaceruje po niewielkiej przestrzeni. Oba nosorożce skubią trawę w swoim tempie, nie zwracając na nic uwagi. Zwierzęta te mają bardzo słaby wzrok... Ptaki co jakiś czas przelatują nad moją głową. Wydają piękne odgłosy, powiedziałabym - egzotyczne.

Po drodze napotykamy olbrzymie bawoły afrykańskie, jedyne żyjące w stanie dzikim przedstawiciele bydła w Afryce. Bawoły czują się dobrze w różnych środowiskach, szczególnie w rejonach obficie porośniętych trawą z dostępnymi zbiornikami wodnymi. Zwierzęta te żyją w stadach liczących nawet do tysiąca osobników. Przewodnik opowiada, że bawoły z reguły bywają łagodne, ale trzeba uważać, bo czasem mogą być niebezpieczne. Kolejne zwierzęta, które udaje mi się zobaczyć, to hipopotamy, żyrafy, zebry, antylopy gnu, szakale...

Najbardziej jednak oszałamiającym widokiem jest zobaczyć lwa, nie za kratkami w zoo, lecz spacerującego wolno i dostojnie po sawannie, której jest prawdziwym królem.
Dzień kończy się karmieniem jeżozwierzy. Szakale podkradają kęsy. Wyłaniają się z ciemności i po chwili znikają. Ogarnia mnie przerażenie... Bo te zwierzęta żyją wokół mnie, a może to ja żyję wokół nich.

opracowane na podstawie książki, internetu i doświadczeń własnych
cdn.