Liczy się dobry spirit

Piotr Sacha

|

MGN 06/2010

publikacja 06.05.2010 10:06

W Sosnowcu frisbee lata czwarty rok. Wędruje z rąk do rąk tak, by nie upaść na ziemię. A nad wszystkim czuwa „duch gry”.

Liczy się dobry spirit „Cytrynowa drużyna”, czyli Spirit on Lemon fot. Henryk Przondziono

Siedmioosobowe drużyny stają naprzeciw siebie w odległości kilkudziesięciu metrów. Handler daje znak, że będzie rzucał. Kiedy dysk szybuje w powietrzu, wszyscy ruszają do akcji. Tak zaczyna się mecz frisbee ultimate. Gra na boisku do złudzenia przypominałaby rugby, gdyby nie jeden szczegół. W rugby zawodnicy nieraz rzucają się na siebie w walce o piłkę. W frisbee przeciwnika nie wolno nawet dotknąć.

CYTRYNOWA DRUŻYNA
Spirit on Lemon (dosłowne tłumaczenie to „duch na cytrynie”) to szesnastu zapaleńców, którzy rzucają razem dyskiem od czterech lat. – Podstawową zasadą jest „spirit of the game”, czyli „duch gry” – podkreślają. – Tutaj nie ma sędziów, dlatego gramy fair – wyjaśnia Gosia. – Nie oszukujemy. Przyznajemy się do fauli czy innych przewinień. A gdy sytuacja staje się bardzo dyskusyjna, wtedy pada słowo „contest” i powtarzamy akcję. – Gdy są kłótnie i wiele razy trzeba powtórzyć akcję, wtedy jest zły „spirit”. Ale zwykle każdy przyznaje się, gdy złamie reguły. A gdy sfauluje, przeprasza. I wtedy jest dobry „spirit” – dodaje Tomek. W zespole z Sosnowca trenuje siedem dziewczyn. Bo frisbee wyróżnia również to, że mężczyźni grają razem z kobietami. Regulamin meczowy mówi o tym, że w zespole na boisku muszą przebywać co najmniej dwie kobiety. – One zmiękczają, ale w tym dobrym znaczeniu, ten sport – mówi Kamil. – Dzięki obecności dziewczyn nie ma takiej zaciętości za wszelką cenę – dodaje.

DYSK NA DACHU
Spirit On Lemon w 2008 roku zdobyli Puchar Polski. Rok później jako pierwsi Polacy wystąpili w Klubowych Mistrzostwach Europy w Londynie. A miesiąc temu w turnieju halowym zostali wicemistrzami Węgier. Początki jednak nie były proste. – Na pierwszym turnieju w Poznaniu niewiele wiedzieliśmy o frisbee. Razem rzucaliśmy dopiero od dwóch tygodni. W pierwszym zagraniu dysk poleciał... na dach – śmieją się sosnowiczanie. Dziś spotykają się dwa lub trzy razy w tygodniu. Podobnych zapaleńców frisbee jest w Polsce około 300. Trenują w kilkunastu zespołach. Wszyscy zjawią się w Sosnowcu we wrześniu na mistrzostwach Polski. Na treningu Spirit On Lemon spotykamy Rafała z wrocławskiej drużyny WD 40. Był w okolicy, więc odwiedził koleżanki i kolegów, z którymi rywalizuje w zawodach, by razem porzucać dyskiem. – W tym środowisku dobrze się znamy. Często sobie pomagamy – stwierdza zawodnik.

Z RĄK DO RĄK
W Sosnowcu frisbee trenuje również drużyna młodzieżowa. Dwudziestka gimnazjalistów z drugiej klasy od roku tworzy zespół FriStaszki, który startuje w tych samych zawodach, co starsi koledzy. Frisbee przywędrowało do Polski zza oceanu i w Stanach Zjednoczonych cieszy się największą popularnością. Tam dyskiem rzucają młodzi ludzie w college’ach i na uniwersytetach. Ta gra wymaga szczególnej szybkości i zręczności, ale tak naprawdę zagrać może każdy, niezależnie od wieku. Z pewnością przydaje się doświadczenie z koszykówki, piłki ręcznej czy nożnej. Wracamy na boisko treningowe. Handler rzuca daleko dyskiem. Bo tak jest po każdym zdobytym punkcie. I znów do akcji wkraczają zawodnicy grający na pozostałych pozycjach: middle i deep. Frisbee wędruje z rąk do rąk. Nie może upaść na ziemię. Każdy zawodnik ma niewiele czasu, by przekazać dysk dalej, aż do strefy punktowej. W tym czasie kryjący go przeciwnik liczy głośno tylko do dziesięciu. Mecz kończy się po 45 minutach lub po 16. zdobytym punkcie.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.